07 Luty 2017, 18:46:32 Ostatnia edycja: 07 Luty 2017, 18:48:18 by Darion
Linie lotnicze Pan Am i lotnisko Kennedy'ego w Nowym Jorku. Rejs numer 101.
I działo się to właśnie dzisiaj - 7 lutego. To znaczy dzisiaj mija kolejna rocznica, gdyż stało się to w 1964 roku.

Takie właśnie tytuły pojawiły się prawie w każdej amerykańskiej gazecie w tamtym czasie. Do Stanów zawitali bowiem The Beatles...

"Polecieliśmy, żeby kupić sobie nowe płyty." - Lennon.
"Czego oni tam mogą od nas chcieć. Mają przecież swoje zespoły. Mają wszystko. Nie sądziliśmy, że mamy choćby cień szansy." - wspominał to wydarzenie McCartney.

Sprzedaż płyt zespołu za Atlantykiem jest lepsza niż się spodziewano. Nie dziwne, że kiedy z drzwi samolotu wyszedł Harrison (jako pierwszy z czwórki) na lotnisku oczekiwał rozhisteryzowany tłum wielbicieli (z przewagą elek), tłum jakiego nie widziano tu nigdy...




Zaczęło się to przy kościele. Na parafialnym pikniku.
Był rok 1957 i John Lennon (l.17) wraz ze swoim zespołem The Quarrymen zabawia tam zgromadzonych. Podchodzi do niego Paul McCartney (l. 15,5) i zaczynają wspólną rozmowę o rock and roll'u.
Rozmowa była rzeczowa i finał był też konkretny, John wciąga do grupy Paula. Od tej chwili już jako wspólnicy razem decydują o charakterze zespołu. Razem komponują i razem podpisują swoje utwory, także te napisane osobno przez każdego z nich. Jak spóła, to spóła...
Wspólnych punktów zaczepienia mieli więcej.
Oboje mają irlandzkie korzenie, oboje pochodzą z niezamożnych rodzin, obojgu zmarła wcześnie mama...
Ojciec Lennona przestrzegał syna, by ten nie zdawał się z tym McCartney'em, prorokował mu same kłopoty z tej znajomości... Ciotka Paula (przejęła rolę matki po jej śmierci) też miała swoje do powiedzenia: dla niej John przychodzący do domu kolegi i siadający na stole (!) był postrzegany za wywyższającego się nad innych.

To musiało zaskoczyć...



Jak zaczynali, to ledwo co się urodziłem. Gdy stawali się naprawdę sławni, to miałem 8 lat. Starsi coś tam słuchali na trzeszczących pocztówkowych płytach. Swoją drogą  te złote czasy dla płytowego biznesu już nie wrócą, często były to kawałki nagrywane z fal średnich, z radia Luksemburg. Przebitka? Chyba ze 200%. Żadnych praw autorskich, byle mieć tę maszynkę do rżnięcia.
Tak czy inaczej, to nie moja bajka. choć oczywiście obmacywałem panienki przy "Girl" i "Michelle". Zacząłem się naprawdę muzyką interesować od "Deep Purple" ;)
A man can never have enough turntables.

Paul ma kolegę, George'a Harrisona (l. 14,5). I chce go zaangażować do zespołu. Johnowi nie podoba się żeby jakiś "smarkacz z mlekiem pod nosem" pałętał mu się pod nogami.
Ale "mody" już gra jak prawdziwy rockandrollowiec. Jest zgoda.

The Quarrymen chcą zaistnieć w szerszej świadomości. Zgłaszają się na każdy możliwy konkurs talentów,  grają jak mogą w pubach. Nabierają doświadczenia. Zmieniają się też w  The Silver Beetles...


Cytat: StaryM w 07 Luty 2017, 19:10:41Tak czy inaczej, to nie moja bajka. choć oczywiście obmacywałem panienki przy "Girl" i "Michelle".
Czy imiona dziewczyn są jeszcze w pamięci?    ???



Cytat: Darion w 07 Luty 2017, 20:43:39Czy imiona dziewczyn są jeszcze w pamięci?
Imiona nie bardzo. Inne walory i owszem. To tak z wiekiem te imiona trudniej sobie przypomnieć... ;)
A man can never have enough turntables.

No tak.



Stuart Sutcliffe to nawet obiecujący artysta malarz. Lennon poznaje go w Liverpool College Of Art, gdzie sam uczęszcza. Nie wiadomo dlaczego Lennon namawia nowego kumpla na zakup gitary basowej i proponuje grę w zespole. Ale to akurat oni razem wymyślają kolejną nazwę dla swej grupy - The Beatles.
Nowy nabytek grać za bardzo nie potrafi. Myli się, gubi podczas grania, McCartney nie widzi tego tak dalej... Ale zespół potrzebował basisty. W myśl powiedzenia, ze lepszy taki niż wcale Sutcliffe nadal jest z nimi. Ale Sutcliffe ma jeszcze coś, tak zwany "look" - świetnie prezentuje się podczas występów przed publiką. W swojej skórzanej kurtce, ciemnych okularach jest podobny do Jamesa Dean'a; i te włosy a'la Elvis... Dla dziewczyn to największy powód do przyjścia na ich koncerty. Ich sława pozwala w końcu występować za granicą.
Pojawia się kontrakt na występy w klubach Hamburga w Niemczech Zachodnich...



W Hamburgu goszczą wiele razy. Publika za każdym razem dopisuje a jej reakcja świadczy o dobrym odbiorze ich muzyki. O tyle ciekawe, ze grają tam prawie wyłącznie covery...
Tam też wpadają w tak zwany rockandrollowy tryb życia - wpierw koncert, potem imprezka, szalona imprezka. Sutcliffe z nich wszystkich jest najbardziej rozrywkowy, i "artystyczny". Od razu poznaje się z miejscową bohemą. Zespół zaprzyjaźnia się z Jürgenem Vollmerem i Astrid Kirchherr. Oboje zajmują się fotografią artystyczną. Astrid staje się nawet dziewczyną Sutcliffe'a. Jest ładną kobietą, wpada w oko także Lennonowi. To dzięki niej zachowało się bardzo dużo zdjęć The Beatles z tego okresu. Z kolei Jürgen wywarł duży wpływ na image zespołu. To "dzięki" niemu wszyscy pozują na twardych rockandrollowców paradując w skórzanych kurtkach. Fryzura Jürgena to charakterystyczna grzywka sięgająca oczu, i długie włosy. Wpierw spodobało się to Stu, potem reszcie. Potem cały męski świat czesał się już "na Bitelsa"...  ;D



Latem 1961 roku decyzję o odejściu z grupy podejmuje Stuart Sutcliffe. Gra na gitarze to był tylko taki krótki epizod w jego życiu. Zwyciężyła natura artysty malarza i na tym postanowił się skoncentrować. Zostaje w Hamburgu, gdzie studiuje malarstwo na jednej z uczelni. Jest zdolny i otrzymuje nawet stypendium. Wkrótce umiera na niewykryty tętniak mózgu. To szok dla każdego.
W miejsce Stu wchodzi McCartney. Przejmuje rolę basisty zespołu. Sam zespół staje się coraz bardziej rozpoznawalny i zaczynają odgrywać rolę lokalnej gwiazdy. W swoim mieście grają już wyłącznie w najlepszych klubach, a i sama ich muzyka stała się też bardziej profesjonalna.
The Cavern Club - to najbardziej prestiżowe miejsce w całym Liverpool. The Beatles są tam stale zapraszani.


Jak profesjonalizm, to profesjonalizm.
Koniec z tym żeby mama Pete'a Besta organizowała im koncerty w kraju. Zajął się tym wszystkim ich menedżer - Brian Epstein. Właściciela sklepiku z płytami zaintrygował zespół, o którego single stale pytają go tłumy nastolatek.
Postanowił temu bliżej się przyjrzeć. 
W tym celu udał się na ich występ w The Cavern Club. Zaskoczyło. Od tej pory zajął się ich karierą muzyczną. Na świecie tryumfy święcą akurat chłopcy z The Shadows i takimi chce widzieć Epstein swoich podopiecznych. Koniec ze "skórami", czas na dobrze skrojone garnitury... i krawaty!
Najdłużej opór stawia Lennon, ale "...Założę na siebie ten cholerny garniak. Założę nawet balon, jeśli tylko będą z tego pieniądze..."

To ta piosenka tak intrygowała panienki nachodzące spokojnego właściciela sklepu płytowego...