Kolega Yul to kiedyś ładnie opisał. Postaram się przybliżyc i dodać nieco od siebie.
Są trzy, może nawet cztery rodzaje grania:

- słabe - siedzisz i coś tam słyszysz. Widzisz przed soba płaską tablicę szkolną i na niej kartki z napisami: "To są skrzypce", "To jest kontrabas", "To jest gitara", "To jest wokal" itp. Granie płaskie, brak przestrzeni, barwa watpliwa, szara, brak kolorów. Łatwo pomylić saksofon z klarnetem i Gibsona LesPaul z Fenderem Stratocasterem ;) Generalnie tanie radyjko tranzystorowe ustawione na lodówce.

- średnie / przeciętne - siedzisz. Tablica z karteczkami nie jest potrzebna, bo rozróżniasz instrumenty. Ale są to jednak plamki w dwóch wymiarach (2D). Gra ładniej niż pierwsze, ale nadal to nie jest to. Fortepian i kontrabas bywa malutki, czasami wokal jest wielki jak paszcza dużego rekina ze "Szczęk II".

- bardzo dobre - siedzisz. Kolumny znikają z pomieszczenia. Instrumenty mają swoje rzeczywiste wymiary i jesteś przekonany, że są trójwymiarowe. Pojawia się powietrze między muzykami. Słychać zarówno drgającą strunę jak i dźwięk z pudła rezonansowego gitary. Słychać jak mocno szarpnięta struna dotyka sąsiedniego progu. Słychać tarcie kostki o strunę i ślizganie palców po strunach. Spora scena i duża głębia. Pojawiają się plany i źódła pozorne.

- wybitne - gra jak na żywo. Totalny odjazd i ciary na plecach (o ile lubi siędany gatunek muzyczny, choć zdarza się odlecieć przy gatunku, za którym się nie przepada, ale który wzbudził i poruszył emocje). Muzyka wciąga i czaruje od pierwszych taktów. W punktach kulminacyjnych jest odjazd i masz ochotę krzyknać, gwizdnąć, rzucić w wokalistę czpeczkę z daszkiem lub biustonosz (w zalezności od płci, choć z tym od jakiegoś czasu óżnie bywa ;) ). Mój kolega mawia, że doskonale słychać dmuchnięcie Milesa Davisa w trąbkę, a czasami nawet czuć jego ślinę, hehehe. Coś w tym kurna jest i chyba każdy z nas do tego dąży.

Sądzę, że bajeczki o "gra jak na żywo" można sobie odłożyć do lamusa audiofilskich legend. Chyba, że byłaby to płyta solisty, który kameralnie gra na fletni pana. Dynamika płyty CD ma teoretycznie 90dB. Mam taką płytę testową i gdy kilkakrotnie na różnym sprzęcie usiłowałem sobie ustawić tak, żeby choć odrobinkę słyszeć -90dB, to próba posłuchania muzyki z taką głośnością jest nieznośnie męcząca.
Sporo na ten temat bardzo mądrych rzeczy pisał na Audiostereo Mario_77. Najogólniej, gdy idziemy powiedzmy na koncert orkiestry, która zagra "Bolero" Ravela w doskonałej akustycznie sali koncertowej, to słyszymy najcichsze takty muzyki od samego początku, ale w tej ciszy słyszymy też sąsiada z boku, który głośniej oddycha i palec słuchaczki z tyłu, który przesunął się po torebce ze skóry. Nasz słuch jest wybiórczy lub może mózg potrafi selekcjonować bodźce i w danym momencie odrzucać te zbędne. Gdy "Bolero" się kończy i ostatnie dźwięki stanowią 110dB w stosunku do tych początkowych, nie słyszymy ogłuszającego łoskotu, ale piękne zakończenie utworu. Nie bolą nas uszy, nie czujemy się ogłuszeni, a przecież odgłos startującego samolotu (taka sama głośność) wywołuje ból. Jednak w zaciszu domowym jest to nie do powtórzenia. Zapewne okaże się, że większość audiofilów będzie wolała posłuchać "Bolera" z gramofonu, bo de facto dynamika nagrań jest na nim mniejsza i zwykle sięga najwyżej 70dB. Wyda im się to bardziej naturalne i bardziej koncertowe, choć będzie to tylko namiastka.
Odpowiedzi na wiele audiofilskich marzeń i legend znaleźć można w psychoakustyce. Sorry Winnetou, taki lajf.

Zatem co jest możliwe do osiągnięcia na sprzęcie audio w domowym zaciszu, niech to nawet będzie specjalnie przygotowany pokój bogatego audiofila?
Co to jest to słynne znikanie kolumn? I czy w ogóle jest? Słuchając muzyki słyszymy tzw. pozorną scenę, która rozpościera się pomiędzy lewą a prawą kolumną. Zwykle w tym zakresie zawiera się muzyka i dotyczy to nawet bardzo drogich kolumn. Taki zawód sprawiły mi Audio Note AN-E za kilkanaście tysięcy, nie zachwyciły mnie tak samo Martin Logan Electromotion, B&W za blisko 30 tysięcy. Muzyka była poprawna, ale brakowało tej przestrzeni, tego wyjścia dźwięku poza granice wyznaczone przez lewą i prawą kolumnę.
A jest to możliwe, choć często trzeba przymknąć nieco oczy, żeby wspomóc uszy. ;)
Jest możliwe, byśmy mieli wrażenie, że właśnie siedzimy przed orkiestrą symfoniczną, która jest na scenie o szerokości przynajmniej 20 metrów, a przecież nasz pokój ma zaledwie 4, a kolumny rozstawione są na 2,5 metra. Z jednej strony jest to właściwość samych kolumn, ale z drugiej nie należy lekceważyć akustyki pomieszczenia.
Oczywiście nie ma sprzętu bez wad. Nawet drogiego. Ostatnio takie dobre wrażenie zrobiły na mnie kolumny B&W (model 683-s2). Słuchałem ich przez ponad godzinę ze swojej płyty ze specjalnie dobranymi na takie okazję utworami, ale w średnich warunkach sklepowych. Robiły wrażenie, choć oczywiście mógłbym się bardziej przyczepić do tego, że nieco brakowało im basu. Te kolumny kosztują nieco ponad 6 tysięcy (wszystkie ceny podaję już w przeliczeniu na złotówki), więc do hiendowych im sporo brakuje pod względem ceny.
No ale wracajmy do dobrego dźwięku. Właśnie to rozszerzanie się bazy stereo, wrażenie, że jedne instrumenty są bliżej, a inne dalej, niektóre są wyżej, a inne niżej (i wcale nie chodzi o częstotliwość dźwięku), to jest właśnie taki wyznacznik dobrego sprzętu stereofonicznego.

I na koniec. Ważny jest efekt ostateczny wydobywający się z kolumn. Czy komuś się wydaje, że stało się tak dzięki właśnie zakupionym kablom, skórzanym myszkom na kolumnach lub platynowym kolcom, to nie ma żadnego znaczenia w tej dyskusji, bo mówimy o tym jaki to jest ten "dobry dźwięk", a nie co się do niego przyczyniło, bo to jest temat na zupełnie inną dyskusję.
A man can never have enough turntables.

#12 05 Czerwiec 2014, 12:45:31 Ostatnia edycja: 05 Czerwiec 2014, 12:47:09 by maciek1
Często piszemy "jak na żywo"... Boże chroń! Oczywiście jeśli mamy na myśli składy akustyczne, w tym orkiestry, to ok, ale sporo z nas słucha rocka, jazzu itp. Niestety, "na żywo" rzadko, acz coraz częściej na szczęscie, bywa to znośne do posłuchania. A o "scenie" i "wymiarach" na kocertach rockowych, to możemy zapomnieć:) Tam liczy się zupęłnie co innego! Dlatego wolę sobie posłuchać w spokoju koncertu w domku, a przeżyc go to już na żywo, wśród ludzi, ze zdartym gardłem najlepiej:) Aby nie obruszyć zbyt wielu, zgodzę się, ze bywają koncerty fantasycznie nagłośnione w rewelacyjnej akustyce, słuchane w ciszy i skupieniu. To jeszcze inna inkszośc:)

"Na żywo"to raczej nieporozumienie sematyczne. ;)
Moim zdaniem, chodzi o to, by to, co dobiega do słuchacza powodowało w nim reakcję na poziomie emocjonalnym. Wtedy wydaje się, ze muzyka "żyje" a sami jesteśmy częścią spektaklu.
Nawet na koncercie muzyki poważnej można mieć różne odbiory. Siedząc daleko i z boku też jedynie słuchamy "oglądając".
Z dynamiką bym nie przesadzał. Oczywiście do "żywego przeżywania" muzyki potrzebny jest pewien poziom głosności, ale nie o efekty dynamiki tu głownei chodzi. Chociaż faktem jest, że jeśli system "gra", to chciałoby się robić coraz głosniej, w przeciwieństwie do "nie gra", kiedy raczej woli się mniejsze poziomy głośności. Choć znam i takich, którzy, mimo, ze "nie gra" to podkręcają na maksa; może na zasadzie, że jak głosniej, to może w końcu "poruszy" ;) 
A chodzi o to, jak to napisał ahaja, by "struny" wydobywające się z zestawu poruszały "struny" w słuchaczu. Wtedy jest "na żywo".

#14 05 Czerwiec 2014, 13:38:23 Ostatnia edycja: 05 Czerwiec 2014, 13:44:27 by kangie
Panowie, być może jeszcze nie słyszeliście wybitnie grających zestawów :)

Mam ciekawy filmik. Pewnie oglądaliście, ale dla tych którzy nie oglądali podaję link:

http://www.youtube.com/watch?v=_lmXi1y1fzs

Cytat: maciek1 w 05 Czerwiec 2014, 12:45:31
Często piszemy "jak na żywo"... Boże chroń! Oczywiście jeśli mamy na myśli składy akustyczne, w tym orkiestry, to ok, ale sporo z nas słucha rocka, jazzu itp. Niestety, "na żywo" rzadko, acz coraz częściej na szczęscie, bywa to znośne do posłuchania. A o "scenie" i "wymiarach" na kocertach rockowych, to możemy zapomnieć:) Tam liczy się zupęłnie co innego! Dlatego wolę sobie posłuchać w spokoju koncertu w domku, a przeżyc go to już na żywo, wśród ludzi, ze zdartym gardłem najlepiej:) Aby nie obruszyć zbyt wielu, zgodzę się, ze bywają koncerty fantasycznie nagłośnione w rewelacyjnej akustyce, słuchane w ciszy i skupieniu. To jeszcze inna inkszośc:)
Dokładnie jest tak jak piszesz! Co do rocka i pochodnych to wiem to doskonale ,że scena to kompletna ruletka brzmieniowa. Wiem, ba sam gram i niestety żal dupę ściska kiedy trzeba wyjść na"scenę" na której organizator zapewnił tylko dwa odsłuchy.I właśnie wtedy muzycy nie słyszący swoich partii podkręcają głosność swoich instrumentów.I zapanowuje  chaos-).

#16 05 Czerwiec 2014, 17:32:56 Ostatnia edycja: 05 Czerwiec 2014, 17:37:41 by kangie
Dobra, troche przesadzilem z ta gra jak na zywo w przypadku pewnych gatunkow muzycznych. Oczywiscie chetnie wyslucham opinii innych co to znaczy ze zestaw gra dobrze, ewentualnie wybitnie.
Pragnalbym zauwazyc, ze latwo skrytykowac czyjas opinie, a trudniej samemu cos sensownego napisac. I pisze to muzyk (dobry czy zly - niewazne) z prawie 25-letnim doswiadczeniem w obcowaniu z instrumentami muzycznymi ;-)

A co tam muzyk wie... on nie słucha, on gra lub śpiewa. :D

Jeśli chodzi o moją wypowiedź, to niczego nie krytykuję. Jedynie zwróciłem uwagę na to, że słuchanie na muzyki nawet na dobrym sprzęcie ma się tak samo do koncertów na żywo jak oglądanie porno do prawdziwego seksu. ;)
A man can never have enough turntables.

StaryM, byc moze wszystko jeszcze przed Toba ;-)

Raczej zbliżam się do momentu, gdy już wszystko będzie poza mną. ;)
Ale uwaga o oglądaniu porno wcale nie była żartem. Prawdziwy seks jest przeżyciem zarówno fizycznym jak i duchowym, nieco przypomina właśnie uczestnictwo w koncercie. Czasem orkiestra gra unisono, a czasem jest polifonia, ba nawet dodekafonia. ;)
Ale zawsze jest to coś autentycznego. Oczywiście po kilku latach można zaobserwować pewną monotonię, ale kto u boga chodzi wciąż na koncerty tylko jednej kapeli. ;)
Natomiast oglądanie porno może być nawet ekscytujące - ba - może być inspirujące, ale dalekie od prawdy. Realna kobieta po orgazmie nie wygląda, jakby właśnie wyszła z salonu piękności, a my nie jesteśmy w stanie wykonać nawet połowy ekwilibrystyki z filmu.

A man can never have enough turntables.