24 Sierpień 2018, 23:15:59 Ostatnia edycja: 24 Sierpień 2018, 23:28:14 by Darion
Pojawili się w 1980 roku. Założycieli było trzech: Phil Tompkins, Stuart Morrow oraz Justin Sullivan.
Już po kilku miesiącach Tompkinsa zastąpił Rob Waddington, by zaraz w jego miejsce przyszedł z kolei Roberta Heaton. I tak jakiś czas zostało.
Numerem jeden w zespole był Sullivan - autor/współautor tekstów i muzyki.

Pierwszy koncert dali w Bradford 23 października 1980 roku. I muzyka to mieszanina stylów. Od rocka (głównie, tak też są do teraz klasyfikowani) poprzez punk rocka czy gothic do metalu...
Trochę to trwało ale w końcu wydali swój pierwszy singiel ,,Bittersweet" po trzech latach działalności. W następnym roku wystąpili w telewizji na zaproszenie twórców bardzo znanego wtedy programu muzycznego - The Tube. Przedstawiono ich tam jako... najbrzydszy zespół r'n'r. A oni zaprezentowali się wspaniale, wydali swoją pierwsza płytę: Vengeance i odnieśli wielki sukces rynkowy. Teraz wytwórnie, które wcześniej odmówiły wydania ich utworów ustawiły się w kolejce z kontraktem do podpisania. Zespół wybrał znaczącą wytwórnię EMI i nagrał kolejny LP - No rest for the wicked. I znowu bomba!

Jak to zawsze bywa w takich przypadkach, kiedy zrobiło się karierę u siebie, to trzeba teraz jeszcze pokazać się w USA. I tu zaczęły się schody. Zespól zaliczał się bowiem do tych "zaangażowanych". W swoich tekstach ostro krytykowali rząd a w szczególności premier Thatcher.
O tourne w Stanach mogli zapomnieć. Systematycznie odmawiano im bowiem przyznania w tym celu specjalnych wiz. Jako oficjalny powód podawano, że ich twórczość nie posiada żadnych zasług artystycznych...
Na krótkie występy udało im się wyjechać dopiero po kilku latach. Wszystko dzięki zaangażowaniu Glyna Johnsa - ten producent znany ze współpracy z takimi gwiazdami jak Bob Dylan, The Beatles czy Rolling Stones postawił na zespół i zgodził się zostać także ich producentem. Wspólnie też wyprodukowali uznawaną za jedną z najlepszych w karierze zespołu płytę The ghost of Cain, a z nich samych uczynił megagwiazdy...

New Model Army definitywnie przestał grywać na koncertach innych gwiazd jako zespół rozgrzewający, teraz to byli już równi partnerzy - jak z Davidem Bowie na koncercie w Berlinie w 1988. Sami byli gwiazdami...

Będąc na fali wznoszącej wydali kolejny świetny album "Thunder and consolation" w 1989 roku. Udało im się osiągnąć naprawdę duże wyżyny artyzmu i to wszystko pomimo ciągłych niesnasek w zespole skutkujących rotacją między poszczególnymi muzykami. Troszkę tez odeszli od w miarę ustalonego jednorodnego składu instrumentów. Pojawia się już więcej elektroniki a także klasyczne instrumenty smyczkowe jak wiolonczela. I jest coraz więcej folku. Sullivan też coraz częściej grywa z innymi muzykami i zajmuje się produkcjami solowymi. Ale zespól trwa...

Rok 1990 był dla grupy znaczący. Wydali kolejny dobry album Impurity oraz nie przedłużyli wygasającego kontraktu z EMI. Uważali, ze wytwórnia ich ogranicza artystycznie. Ale musieli jeszcze się wywiązać do końca z umowy i wydać jeszcze jedną płytę. W 1991 roku ukazała się płyta Raw melody men.

Nie była to kolejna płyta studyjna lecz płyta koncertowa. W zasadzie można na niej usłyszeć wszystkie dotychczasowe znane ich utwory. Sam tytuł to anagram nazwy zespołu. Nagrań dokonano podczas ich trasy Impurity w 1990.

Tę płytę posiadam i jej właśnie sobie teraz słucham.
Fajne (głównie) rockowe granie. Melodyjnie ale i momentami z wykopem. Na szczęście bez hałasu świdrującego nasze bębenki w uszach -  i jak to często bywa - przechodzące w jeden jazgot. Bardzo klarowne, takie typowe brytyjskie śpiewanie :)
Mamy tu całkiem przyjemny przekrój ich muzycznej twórczości z pierwszego (najlepszego) okresu działalności New Model Army...





https://www.youtube.com/watch?v=jiQ_7Sj7nWM


Jednakże...
Mam u siebie też ich pierwszą płytę - "Vengeance (the independent story)". Ale nie tę z roku 1984 tylko wznowienie z 1987. Ta wersja była wydana na CD a jej zawartość została wzbogacona względem poprzedniczki o kilka dodatkowych utworów.
O czym jest ta płyta? A o czym śpiewali tak zwani "alternatywni" w tamtym czasie? O nastolatkach chcących zwrócenia na siebie uwagi, o wojnach, o niepewności, o wyobcowaniu, o tym całym złu otaczającym człowieka... Ambitnie. Płyta idealnie wpisywała się w ówczesne nastroje społeczne pod rządami Margaret Thatcher. A wszystko to w rockowym stylu tak zwanej nowej fali z dodatkiem ciągle jeszcze modnej - chociaż już na odchodnym - muzyki punkowej...
Posłuchajcie tylko:






New Model Army. Fajna nazwa, ciekawe czy koncertują w Irlandii ?  Kiedyś jak nasza  IRA chciała zagrać w Londynie to nie dało rady, bo coś tam, coś tam ...  8)

Hmm...
New Model Army to nazwa zaczerpnięta z cromwellowskiej Armii Nowego Wzoru, która wsławiła się niezwykłą brutalnością (po prostu: ludobójstwem) w zaprowadzaniu angielskiego porządku. Zwłaszcza właśnie w Irlandii. Ale to historia a tę mało kto zna. Pewnie większość Irlandczyków w ogóle nie wie co to za New Model Army. Prócz oczywiście samego zespołu. A ten krytykował w latach 80-tych mocno amerykanizację Europy, rozrastający się konsumpcjonizm a przede wszystkim politykę kraju pod przewodnictwem Margaret Thatcher. Już za samo to nie mieliby nic przeciw ich koncertom u siebie. I nie mieli.

,,No rest for the wicked", kolejny ich album w moim posiadaniu.
Właśnie go sobie odświeżam.
W 1985 przebojem wszedł na listy muzyczne poszczególnych rozgłośni i magazynów. Wielu w ogóle uważa go za najlepszy w całym ich dorobku.
Muszę przyznać, że naprawdę jest n i e s a m o w i t y. Przepięknie nagrany. Taki konkretny. Bez zbędnych dźwięków. Wszystko uporządkowane. Żywiołowy i mocno energetyzujący. Technicznie perfekcyjny. Świetne teksty. I brzmi nadal tak, jakby powstał miesiąc temu!



Zapewniam Cię że nazwisko Cromwell jest znane każdemu Irlandczykowi , nawet jeśli nie potrafi czytać ani pisać.
Wyobrażasz sobie żeby w Polsce koncertowała niemiecka kapela o nazwie 'Wehrmacht'  ?  8)

Chyba wyspiarze są bardziej ... tolerancyjni. Na pewno mają większy dystans do siebie i własnej historii.

Z rana zakręciłem ich kolejną płytą z moich zbiorów - 1986, "The ghost of Cain".

To właśnie po wydaniu tej płyty osiągnęli status gwiazdy rocka alternatywnego i udało im się odbyć swoją pierwszą trasę z koncertami po Stanach.
Już od pierwszego utworu słyszymy wyraźnie gitarę basową. Gra na niej nowy członek zespołu Jason "Moose" Harris.

"No nie jesteśmy żadnym popowym zespołem, który chce na koncertach uszczęśliwiać siebie i innych. Nie jesteśmy też jakąś tam armią zbawienia - my śpiewamy przecież o ciemnej stronie życia".

Mocne i wyraziste brzmienia każdego z zastosowanych instrumentów; w tekstach o wojnach i ludzkim nieszczęściu... Narkotyki, przemoc na ulicach i poczucie nicości w życiu młodego pokolenia...
Bardzo energetyczne granie. Nie wysłucha się tej płyty bez osobistego w niej zaangażowania. W tę płytę się wchodzi.
M o c n e .