Kolejna z moich zbiorów. A jest nią płyta z 1989 roku - "Thunder and consolation".

Kolejny studyjny album grupy, który różni się deczko od wcześniejszego brzmienia ich płyt. Jak to określają niektórzy ich fani - dźwięk stał się w ich odczuciu bardziej... dziwaczny :)
Pewnie chodzi o to, że na płycie słychać skrzypce grane przez Eda Alleyne-Johnsona. Bo ja wiem... :)
Album wydany równocześnie na trzech nośnikach - kasecie, czarnej płycie (po 10 utworów każdy) oraz płycie kompaktowej (15 utworów) - u mnie oczywiście ta wersja ostania.

Zespół nie ma w swojej twórczości płyt słabych, nijakich, zachowawczych czy nawiązujących do... Ciągle idzie do przodu, ciągle na najwyższym poziomie. Jedni z nielicznych.
Na pewno tym razem jest mocno gitarowo. O skrzypcach wspomniałem. Dojrzała, wspaniała muza. Chwilami nastrojowo, momentami ostry rock (głównie), punk (czasami); i dużo emocji.
I za każdym razem, kiedy sięgniecie po raz kolejny po ten krążek jest ten Wasz pierwszy raz.

Fajna solówka na...






Tu nie ma słabszych kawałków!

Piąty ich album studyjny, "Impurity" z 1990 roku.
Też jest u mnie.
Chyba teraz jest najlepszy czas na taką właśnie muzykę.
Ostatni nagrany jeszcze dla wytwórni EMI. To jakby rozwinięcie tych dźwięków i melodii z poprzedniej płyty. Nie, że jest tu tego tylko więcej - muzycy poszli tą ścieżką dalej... Zdecydowanie więcej rocka. Muzykę cechuje duża bezpośredniość. To grają prawdziwe instrumenty zasilane ludźmi, nie generowane z elektroniki jak teraz - suche i nijakie. I bez duszy właśnie...





Po płycie zaprezentowanej tu jako pierwsza, a będąca takim swoistym podsumowaniem ich dotychczasowej twórczości, pojawia się świeży album - "The love of hopeless causes" (1993).

Płyta wydana przez wytwórni Epic, co też umożliwiło grupie lepsze dotarcie na rynek amerykański. Teoretycznie. Sama płyta przyjęta raczej chłodno przez fanów. Zupełnie pozbawiona folkowej nuty co tam im odpowiadało. Prosty rock był dla nich zbyt... prosty. Płyta przyjęła się raczej na zasadzie zachowania pędu. A i trasa koncertowa w USA przyniosła zespołowi rozczarowanie. Firma Epic wydała wprawdzie płytę lecz zupełnie się zespołem nie interesowała. Rozczarowanie było tak duże, że rozwiązano w trybie pilnym dopiero co podpisany kontrakt. Nastroje w zespole też były dalekie od świetnych. Podczas jednego z koncertów w Szwajcarii prąd poraził Justina Sullivana...

"...myślę, że istnieje taka superendorfina, która wydziela się, kiedy serce przestaje bić. Nawet i naukowcy tak też uważają;  - wtedy w mózgu pojawia się właśnie ta superendorfina, właśnie wtedy, gdy serce nie bije. Niesamowite przeżycie. Weź i wyobraź sobie najlepsze doświadczenie z narkotykami. I tak pomnóż je milion razy. Ten moment, gdy kopnął mnie prąd i prawie było po mnie, to był tak z 10 milionów razy lepszy!..."

Uff. Nie dziwne, że zespół postanowił wtedy zawiesić działalność.

Się właśnie kręci :)



"...każdy kolejny dzień w zespole był jak żywcem wyjęty z takiego filmu "Spinal Tap..." - właśnie tak śmiejąc się wspomina swoją wieloletnią karierę w New Model Army sam założyciel i lider zespołu - Justin Sullivan. Odniósł się w ten sposób do filmu (komedia) o anty karierze pewnej hardrockowej grupy "Spinal Tap".

Uzupełnieniem powyższego niech będzie jeszcze taka jego wypowiedź:
"...jest taki jeden cytat z któregoś z filmów z Jamesem Deanem. Pytają tam go: "Przeciwko czemu się buntujesz?". A on im odpala: "No, a co macie?".
My właśnie się tak zachowywaliśmy, kiedy sami byliśmy młodzi, dokładnie w ten sam sposób. W zasadzie, to jak jesteś młody, to taką powinieneś mieć postawę. "Przeciwko czemu się buntujesz? - A przeciwko wszystkiemu!"


Myślałem, że mam u siebie w płytotece jeszcze tylko jedną z ich płyt; znalazłem dwie :)

Kolejny ich studyjny album to "Eight" z 2000 roku.
Niezmienny pozostał tylko charakterystyczny wokal. Bo sama płyta jest już inna - sporo czasu minęło od poprzedniej - zespół poukładał sobie to i owo, i materiał z tego krążka jest już też s p o k o j n y.
Przeważnie, bo jest kilka "dawnych ich wcieleń". To żeby pewnie nie zapomnieć o grupie całkowicie słuchając tej ich nowej płyty. Płyty bardziej wpadającej w balladę, spokojnej (powtarzam się, wiem), mocno akustycznej... Punkowo-rockowej. Fajnej. Na swój sposób nawet oryginalnej :)



Ich płyty już nie są tak promowane jak za czasów współpracy ze znanymi wytwórniami. Zespół postawił jednak na całkowitą niezależność. I... na ich koncertach nadal jest komplet.








Ostatni album grupy jaki posiadam w swoich zbiorach - "Carnival" z 2005 roku.

Album wyjątkowy, bo wydany rok po śmierci członka zespołu Roberta Heatona. Mocno też emocjonalny.

"...Jak tylko zakończyliśmy nagrywać w 1998 to u Roberta (Heatona) - odszedł w 2004 (był on dla Justina Sullivana najważniejszym członkiem grupy ze względu na ścisłą muzyczną współpracę) - zdiagnozowano guza mózgu. W środku głowy miał guza wielkości pieprzonej golfowej piłki. Nic dziwne teraz, że bardzo trudno się z nim wtedy współpracowało przez lata. Ja wtedy myślałem, że to te jego picie, to jest ten problem, bo Robert poza tym wszystkim był przecież genialnym muzykiem. Lubił sobie wypić. Ale i ja to też wtedy byłem raczej trudny we współżyciu. Ale on miał jednak powód - tą pieprzoną rzecz w głowie..."

New Model Army to gitarowy zespół. Na tej płycie gitary jest całkiem sporo. Nie ma tu też tych wszystkich dźwięków harmonijek, skrzypiec czy dziwnych dźwięków elektroniki znanych z wcześniejszych ich dokonań. Płyta rockowa aż do bólu. Bardzo brzmieniowo jednorodna, nawet i ocierająca się o monotonność. Ale co fajne - nadal w tym samym charakterze. Od początku istnienia zespół ciągle w swoim jednym stylu. Jak konkretne poglądy - ciągle i przez lata nadal te same!
Są głosy, że to w dorobku ich najsłabsza płyta. To przede wszystkim ich własna płyta. Nie robiona pod gusta rynku czy wytwórni. Wydana własnym sumptem i dokładnie taka jaką chcieli ją widzieć członkowie zespołu. Czyli prawdziwa.