Dawniej określano takim sformułowaniem każdego profesjonalnego muzyka sesyjnego wynajmowanego do pomocy podczas grania na koncertach bądź nagrywania płyty. Wspomagał zespół nie będąc jego członkiem.
Wymagania względem sidemanów za to były ogromne. Musieli umieć grać na wielu instrumentach i co jeszcze ważniejsze - musieli posiadać możliwości umożliwiające zagranie każdego wręcz gatunku muzyki. Ich umiejętności bardzo często odpowiadały umiejętnościom całego wspomaganego zespołu. W środowisku muzycznym jeszcze byli znani, ale już poza nim - absolutnie nie. Anonimowi do bólu.
Obecnie taki ktoś nazywany jest muzykiem sesyjnym a zwrot sideman odnosi się już głównie do tych, którzy wyspecjalizowali się w muzyce jazzowej czy ewentualnie bluesowej.
Chociaż nie zdecydowali się na własne kariery i nadal są tylko sidemanami, to wielu z nich osiągnęło tak wysoki kunszt artystyczny, że niejednokrotnie publika przychodziła wyłącznie... dla nich.


Hubert Sumlin, 1931-2011.

Gitarzysta bluesowy. Według magazynu RS 65 lokata na liście 100 najlepszych gitarzystów wszech czasów.
Jego grę cenili i podpatrywali tacy znani jak Jimi Hendrix, Keith Richards czy Eric Clapton.
Jako typowy chłopak z Południa na gitarze zaczął grać bluesa już w wieku 8 lat. Ale naprawdę z muzyką na poważnie związał się, gdy jako sidemana zaprosił go do siebie Chester Arthur Burnett...


Pinetop Perkins, 1913-2011.

Kolejny z wielkich. Tym razem fortepian.
I także z Południa. To niesamowicie płodny obszar na muzycznej mapie.
Zaczynał od gitary ale uszkodził sobie ścięgna, kiedy wdał się w bójkę na noże z pewną... chórzystką z Arkansas. To normalne tam i wtedy :)
W filmie (tym pierwszym) The Blues Brothers zagrał drobny epizod. Genialny sideman, który obecny jest na niezliczonych płytach przeróżnych artystów. Do końca życia udzielał się muzycznie występując często w klubie Momo's przy Sixth Street (Austin, TX).



Willie Smith, 1910-1967.

Dyplomowany chemik, który oddał się całkowicie muzyce. Grał głównie na saksofonie i klarnecie. Jazz.
"Grywał" dla Nat ,,King" Cole'a, Duke'a Ellingtona czy Elli Fitzgerald... W czasie II WŚ pływał na okrętach US Navy. Prawdziwy facet z prawdziwym życiorysem. Zmarł zachorowawszy na raka.



Ale  przecież na ten moment też są sidemeni
golden days