#710 28 Sierpień 2016, 10:53:49 Ostatnia edycja: 28 Sierpień 2016, 10:58:35 by WOY
Są jedyni w swoim rodzaju i ponoć siedzą w studio nad nową płytą :)



Właśnie sobie kupiłem płytę winylową. Zawsze lubiłem Paula Simona, a Graceland to świetna płyta. Wydanie z 1986, tłoczone w Anglii. Stan naprawdę świetny i powiem wam, że jestem przyjemnie zaskoczony. Naprawdę przyjemnie się słucha, dynamika i pazur. :)
A man can never have enough turntables.


Zaintrygowała mnie okładka. Jakoś nie mogłem skojarzyć... Ale ta okładka... To kupiłem.

Lana Del Rey, album "Born to die".

Chciała matematycznie udowodnić istnienie Boga; wsłuchana w Boba Dylana i Leonarda Cohena - mieszkała w przyczepie... Wydawało się, że jej płyta powinna być zrozumiana po kilku latach intensywnego  słuchania :)
Ale nie, ale nie...
Widać po tatusiu odziedziczyła smykałkę do interesów. Wie co się ludziom podoba, co jest na fali - a to co jest na fali i się podoba, się sprzedaje. I jest z tego kasa. I taka jest jej płyta. I każdy utwór z tej płyty. Kropka w kropkę taki sam, tak samo zaśpiewany.
Nie, piosenki nie są złe. Ale jeśli zjadło się przed chwilą sześć pączków, to czy siódmy wniesie coś nowego...? No właśnie.
O ile o wielu można rzecz: artysta, to o niej chyba tylko: dobry rzemieślnik.


Obniżyła głos...
Chyba najbardziej znany jej kawałek (i mylony z kimś innym :)    )



Niech mu tam będzie :)



Kupiłem płytę, której nie chciałem kupić. Przechodziłem obok niej wielokrotnie przez ostanie pół roku...
Mam drugi album tej wykonawczyni i bardzo mi się spodobał. Wieszczę jej wielką karierę. Drugą płytę nagrała, kiedy miała ledwo 17 lat - ten pierwszy jest wydany dwa lata wcześniej.
Co mnie wtedy powstrzymywało?
Wszystkie utwory są coverami. Obawiałem się znanych i ogranych do bólu kawałków zaśpiewanych w stylu France Gall i jej "Poupée de cire, poupée de son". Tymczasem głos tej wówczas piętnastoletniej dziewczyny okazał się nad wyraz dojrzały a piosenki w jej aranżacji są naprawdę świetne.
Co spowodowało, ze teraz kupiłem?
A zostało mi po zakupach płytowych trochę grosza a nie było nic ciekawszego :)  I dobrze, że tak się stało.

Birdy, album debiutancki "Birdy".

I coś z tego albumu:





Mike Oldfield, "Music of the spheres", 2008.

Płytę w całości wypełnia muzyka klasyczna.
Tak została ona sklasyfikowana. Trudno mi się z tym w całości zgodzić. Mnie to bardziej przypomina przeróbkę Oldfield'owskich melodyjek za pomocą (jeszcze) dodatkowego zestawu instrumentarium znanego z klasyki. Brzmienia i melodyjki znane z wcześniejszej twórczości powodują odczucia, że artysta nie rozwija się. Nie szuka. Ba, muzyka z tej płyty w ogóle nie przypomina współczesnej muzyki klasycznej. Mamy tu coś raczej z muzyki XIX-wiecznej - a więc przyjemne i nie zmuszające zbytnio do myślenia - granie. Taki... relaks.
W sumie, to tej płyty słucha się nawet przyjemnie. Ale od tego kompozytora oczekiwałem znacznie, znacznie więcej. Znowu otrzymałem... to samo. Od pewnego już czasu.