Przyznam się szczerze, że do tej pory traktowałem po macoszemu wytwory firmy Bang & Olufsen, jako dizajnerskie cudeńka niekoniecznie współgrające wyglądem z wartością techniczną. Dziś zajrzałem do kolegi (http://infera.one.pl/), który para się renowacją starych sprzętów i zobaczyłem rozebrany Beogram 4002. Niniejszym włażę pod stół i odszczekuję to, co kiedyś twierdziłem.
Beogram 4002 jest ciężki. Jeśli przypomina wam Mister Hita, to tylko pozory. Waży przynajmniej 10 kg. Talerz jest w formie sandwicha z dwóch nakładanych na siebie części. Dolna ciężka, nie wiem z czego, górna aluminiowa z zamocowanymi na stałe gumowymi podkładkami pod płytę.
Całość podwieszona na ciężkim chassis z jakiegoś stopu. Tłumienie drgań doskonałe. To nie polski G-603. Do tego skomplikowany i w tamtej epoce całkowicie analogowy system sterujący. Czujnik optyczny podąża równolegle z igłą i wykrywa pauzy między utworami oraz koniec i początek płyty. Mechanizm przesuwu ramienia tangencjalnego jest idealnie wręcz precyzyjny. Nie twierdzę, że taki gramofon to jakiś niesamowity Hi-End, ale w porównaniu do wielu współczesnych produkcji to chapeau bas panowie.
Niżej tak na gorąco zrobiłem kilka fotek, w tym trochę nagich. ;)
(http://audiocafe.pl/art-img/bo/beogram-001.jpg)
(http://audiocafe.pl/art-img/bo/beogram-002.jpg)
(http://audiocafe.pl/art-img/bo/beogram-003.jpg)
(http://audiocafe.pl/art-img/bo/beogram-004.jpg)
(http://audiocafe.pl/art-img/bo/beogram-005.jpg)
(http://audiocafe.pl/art-img/bo/beogram-006.jpg)
(http://audiocafe.pl/art-img/bo/beogram-007.jpg)