I taki jeden właśnie nas opuścił.
Richard Wayne Penniman, 1932-2020.

Little Richard.

Jeden z twórców rock and rolla.
Wprawdzie z całej głównej stawki zaczął jako ostatni, ale to jego sam Elvis nazywał Królem. On sam mówił o sobie, że jest architektem tego stylu.
Bardzo wyrazista postać. Niesamowicie ekspresyjna na scenie. W śpiewie, poruszaniu, wyglądzie...
Inni przy nim wyglądali jak dzieci ze szkółki niedzielnej.
Te stroje, makijaż(!)... Na Południu, w latach 50-tych!
Wzór dla wielu rówieśników i tych urodzonych trochę później. I to jego zawołanie A-wop-bop-a-loo-bop-a-wop-bam-boom!...
Jego przeboje znalazły się w 500  listy największych hitów wszech czasów RS.
W 1986 roku został uroczyście wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame.
Stał się nieśmiertelny...

Jego pierwszy i od razu wielki przebój "Tutti frutti" stał się wzorem typowej piosenki rock'n'rollowej -  głośność, mocny i krzykliwy wokal, i ten charakterystyczny beat...



   Little Richard urodził się 5 grudnia 1932 roku w Macon (Georgia).
Jego rodzina była liczna. Samych sióstr i braci miał 12. Większość jego krewnych była bardzo religijna. Prawie każdy jego wujek był pastorem. On sam też był człowiekiem głęboko wierzącym w Boga.
Nie było mu łatwo. Od zawsze ciągnęło go w stronę muzyki. Tymczasem jego najbliżsi nie byli z tego zadowoleni. Największe szykany zbierał od własnego ojca. Nieraz mocno tym dotknięty uciekał z domu.
I zawsze te kilka dni spędzał z muzykami pisząc wtedy swoje pierwsze teksty.
Gdy ten zginął (został zamordowany) skończyły się wyzwiska ale zaczęła się ciężka praca na rzecz przetrwania licznej rodziny.
Gdzie by tylko nie pracował stale sobie podśpiewywał i starał się sobą zainteresować którąś z lokalnych stacji radiowych czy też wytwórni płytowych...




Jego wielka miłość do rock and rolla była też dla niego ogromnym przekleństwem. Jako osoba głęboko wierząca ciągle trwał w konflikcie jak pogodzić "grzeszną" muzykę z Bogiem.
Zanim na dobre dał się poznać światu swoje sceniczne występy dzielił wraz z drag queen czy striptizerkami.
Gdy występował miał ogromnego stracha przed karą z niebios.
Tak bardzo bał się ognia piekielnego, że w szczycie popularności odszedł od muzyki i w 1958 roku został wyświęcony na pastora.
...Skończyłem. Opuszczam show-biznes, aby wrócić do Boga... Dzieciaki nie chcą słuchać bzdur – chcą prawdy!...


Ciągnie wilka do lasu...

Wkrótce powrócił do swoich rozterek. Znowu pojawił się na scenach muzycznych. Na wszelki wypadek wydał płytę z pieśniami gospel "God is real" :)

I rock'n'roll...

Jego piosenki ociekały seksem. Tak to wtedy odbierano. Proste (mówiono - prostackie) teksty wykrzykiwane na scenie z pełną bezczelnością w stronę młodzieży, która choć wcześniej karnie podzielona na stronę białą i czarną już wkrótce wymieszana szalała pod sceną.
Na potrzeby programów telewizyjnych i radiowych czasami zmieniano tekst piosenki na bardziej "kulturalny".
A na deskach szalał wymalowany, barwny jak papuga Rysiek. Zastanawiano się, jakiej też on może być orientacji...



Miał wielu fanów.
The Everly Brothers, Elton John, Bob Dylan, Prince, Scorpions, Elvis Presley, The Rolling Stones, The Kinks, The Beatles, Led Zeppelin, Sam Cooke, David Bowie, Ike Turner, Otis Redding... Nie ma co nawet wymieniać.
Śpiewali jego piosenki, upodabniali się do niego, zapożyczali od niego całe partie linii melodycznych.
Elvis mówił o nim Król, on sam prostował - raczej... Królowa (?) :)
James Brown i Jimi Hendrix byli nawet w składzie  zespołu towarzyszącemu mu podczas koncertów - The Upsetters...



#5 13 Maj 2020, 19:44:55 Ostatnia edycja: 13 Maj 2020, 19:58:15 by Darion
"Moją muzykę pokochali nawet biali"

Wizjoner i wielki showman.
Gdy w latach 60-tych koncertował w Niemczech przed jego występami publiczność "przygotowywał" pewien zespół. Na koniec, po wszystkim, siadali przed nim na scenie i wpatrywali się jak w obrazek. Chcieli być jak on. On zaś czytał im fragmenty z Biblii.
Później już sami dorobili się korony. Tacy jedni z Liverpoolu...






Jasny gwint!

Artefakty historii rock and rolla. Hymny pewnego pokolenia ludzi i ludzi wyznających pewien konkretny styl życia. Bo to nie są zwykłe kawałki...
Jeśli ktoś tego słucha i płacze to jak noszenie pewnego czerwonego beretu. Jedynego beretu, z którego nikt się nie śmieje. Jak jest normalny.


Little Richard falował.
Co rusz rzucał muzykowanie i zajmował się wyłącznie głoszeniem kazań powiązanych ze sprzedażą Biblii.
Ale wkrótce zawsze robił zwrot i wracał. I tak w pętelkę.
W końcu stwierdził, że bez muzyki nie może żyć.
"...wprawdzie gram rock and rolla, to Bóg i tak mnie kocha..."



"Jestem piosenkarzem i chrześcijaninem."

Po tym stwierdzeniu już nigdy nie porzucił sceny muzycznej. Koncertował niemal do samego końca. Czasem trzeba było przerwać w połowie, bo już brakowało tchu.
Ponad 30 milionów sprzedanych płyt.
Odszedł od nas 9 maja.