Kiedyś pewien mój znajomy postanowił w Polsce sprzedawać muzykę. Założył firmę, sprowadzał płyty, a ja swego czasu trochę mu pomagałem. Skupił się na muzyce zwanej New Age, której w Polsce nie był o zbyt wiele, bowiem sądził, że skoro towaru na rynku nie ma, to można na tym zarobić. Troszkę jak z tymi butami firmy Bata. Wysłali do Afryki dwóch handlowców. Jeden telegrafuje: "Tu wszyscy chodzą boso, nie ma rynku na buty.", a drugi wysyła wiadomość: "Tu wszyscy chodzą boso, sprzedamy każdą ilość".

Z muzyką było podobnie. W zasadzie dało się sprzedawać w pewnych ilościach, ale interes zwietrzyli polscy handlowcy, którzy chętnie brali hurtowe ilości, ale gorzej było z odzyskiwaniem pieniędzy. I tak firma zdechła.

Ale ja nie o tym. W związku z muzyką New Age w krajach skandynawskich i anglosaskich robiono wiele badań. Dowodziły one, że dobrze dobrana muzyka łagodzi stress, doskonale wpływa na leczenie rozmaitych schorzeń lub choćby zmniejsza poziom niepokoju i lęku w stanach terminalnych. W Polsce ze względu na wrogość Kościoła nie używano terminu New Age, ale mówiono muzyce medytacyjnej i relaksacyjnej. Medyczne konotacje takiej muzyki to jedno, a robienie z niej surogatu tabletek to drugie. Pamiętam jak na pewnych targach zapytała mnie pewna pani, czy nie mam czegoś na bóle reumatyczne.

Nie miałem. Jednak sam się przekonuję nieraz, że muzyka ma właściwości terapeutyczne. Szczególnie gdy źle się czuję, jestem zdenerwowany, rozkojarzony, wtedy włączam sobie coś, co lubię... i robi się człowiekowi lepiej. ;)
A man can never have enough turntables.

#1 17 Luty 2017, 13:56:15 Ostatnia edycja: 17 Luty 2017, 14:14:34 by WOY
Cytat: StaryM w 26 Styczeń 2017, 22:28:10
Ale ja nie o tym. W związku z muzyką New Age w krajach skandynawskich i anglosaskich robiono wiele badań. Dowodziły one, że dobrze dobrana muzyka łagodzi stress, doskonale wpływa na leczenie rozmaitych schorzeń lub choćby zmniejsza poziom niepokoju i lęku w stanach terminalnych.
To całkiem prawdopodobne co napisałeś. Często muzyką rozładowuję stress, po zbyt długim obcowaniu z moim idiotą kierownikiem.
Teraz będąc przeziębionym, dołączyłem do medykamentów terapię muzyczną :)
Duuuużo lżej się choruje przy dźwiękach The Alan Parsons Project, Barclay James Harvest czy Moody Blues :)
Wczoraj do terapii dołączyłem nową płytę Metallica i Crowbar.
I im lepiej się czuję, tym jest głośniej i ciężej :)
Coś w tym jest.

Niewątpliwie, coś w tym jest. ;)
Mam kilka płyt z muzyką zaliczaną do takiej relaksacyjnej. I to faktycznie działa uspokajająco, choć rzecz jasna lekarstw w chorobie nie zastąpi.



Płyta Light at Heart - gitarzysty Bindu (załapał się na listę 100 najlepszych jakiegoś prestiżowego czasopisma). To jeden z przykładów.
Ale moim osobistym lekiem jest zestaw płyt, kupiony dzięki twojemu przypomnieniu - Tangerine Dream - The Virgin Years. Dziwne, ale muzyka elektroniczna z tamtych lat działa na mnie "leczniczo". To jest troszkę jak odlot w jakieś poza-realne rejony. Zapominam o problemach, o codzienności...
A man can never have enough turntables.

Oj to miło mi że przydałem się terapeutycznie :)
Tak sądzę że każdy z nas ma swój własny zestaw ratunkowy.