16 Wrzesień 2018, 19:14:40 Ostatnia edycja: 16 Wrzesień 2018, 19:16:41 by Darion
Jest dużo wykonawców, którzy są znani z jednego tylko przeboju. Jeden przebój i sława. Tak przez dwa miesiące. Najczęściej wakacyjne.
To za mało żeby zapisać się w historii muzyki i jeszcze wywrzeć na niej swój ślad. Ale już półtora roku to wystarczy. Dokładnie tyle działał ten duet. Półtora roku i dwa albumy. W roku, kiedy otrzymali nagrodę dla najlepszego nowego zespołu... rozwiązali się.

Yazoo.
Duet. Ona i on. Alison Moyet i Vince Clarke.
Clarke pochodził z Depeche Mode, Moyet dopiero szukała swojego miejsca. I szukała kogoś do współpracy. Nie wierzyła do końca w swoje możliwości. Dała zwyczajne ogłoszenie, że szuka jakiegoś zespołu. Bo ona będzie wokalistą. Muzycy nie muszą być wcale profesjonalni.
I tak oboje połączyli swe siły w roku 1981 powołując do życia Yazoo.

Ale nie do końca to było przypadkowe. Clarke chodził czasem do różnych lokali ze sceną, na których zawsze ktoś tam się produkował. I tak zauważył pewnego razu właśnie Moyet. Zauważył też coś jeszcze. Że ma ogromny potencjał wyrażany niesamowitą ekspresją podczas śpiewu.
Moyet nie była zachwycona. Chciała być pierwszą. A tu przychodzi gwiazda z DM... I co? Znowu chórki?
Ale plan był inny. Już na początek mogła wymyślić dla nich nazwę pod jaką odtąd mieli być znani. Jest dobrze.

A potem było jeszcze lepiej. Na wiosnę '82 ukazał się ich pierwszy singiel "Only you". (Na drugiej stronie płyty znalazł się "Situation".)

Najlepsze w tym wszystkim było to, że niczego nie planowali. Wszystko to był wyłącznie spontan. Bawienie się modnymi wówczas dźwiękami i czekaniem co z tego potem wyniknie, czy się spodoba, czy stacje radiowe będą go chcieć puszczać...
Ich pierwszy singiel z marszu zajął 2 miejsce na brytyjskiej liście przebojów. Kierunek był dobry.





Idąc tym śladem tworzyli kolejne utwory...
(Uwielbiam Yazoo. Pamiętam jak powstali. Mam u siebie całą ich twórczość :)   )

Początek lat osiemdziesiątych to był moment, gdy jeszcze interesowałem się nowościami w muzyce. Potem małżeństwo, dzieci, i utrzymywanie się na powierzchni bajora zwanego PRL pochłonęły mnie na długo. Yazoo  to był faktycznie powiew świeżości.
A man can never have enough turntables.

A poprzez stosowane instrumentarium z głośników fajnie wtedy "cykało". A to znaczyło, że była - jakość (naszych domowych zestawów stereo). Tak się wtedy wyznaczało klasę sprzętu :)

Idąc za ciosem światło dzienne ujrzał kolejny utwór w tym stylu - wydany na drugim ich singlu - "Don't go"...



Ś w i e t n y   k a w a ł e k, naprawdę.

I w końcu pojawia się pierwsza płyta długogrająca. Sukces przeogromny. Wytwórnia nie nadążała tłoczyć kolejnych egzemplarzy.
"Upstairs at Eric's" 1982,

Praca nad tym albumem nie należała do łatwych, bo okazało się, że Moyet jest osobą bardzo, bardzo, bardzo apodyktyczną. Iskrzyło cały czas i przez cały czas mocno.

Płytę nagrano w studiu Erica Radcliffe'a stąd ten tytuł. (Naprawdę widać, że Clark bawił się tym
przedsięwzięciem przez cały czas.)
Płyta jakich wiele w tamtym czasie pojawiało się na brytyjskim rynku. Ale ich była bardziej dopracowana. Muzycznie na wyższym poziomie - mimo gatunku jaki zawiera - i przede wszystkim ten wokal! Do tego połowa tekstów to jej własne. A zapatrywania światopoglądowe miała równie ciekawe co charakter.
Album ten to zbiór niezwykle wyrazistych piosenek. Nie ma tu wielu dźwięków. Niektóre piosenki wręcz szokują swoją surowością. W synth-popie było to na swój sposób nawet pionierskie. Nad wszystkim czuwał jednak profesjonalista Clark. To płyta, którą trzeba znać jeśli chcemy o muzyce XX wieku coś wiedzieć.

Pierwsze wydanie (LP) z 1982 różni się nieco zawartością od tego z 1986 (CD).












#5 19 Wrzesień 2018, 21:00:48 Ostatnia edycja: 19 Wrzesień 2018, 21:08:39 by Darion
Praca nad drugim albumem - i ostatnim - była jeszcze "ciekawsza".
Clark nagrywał muzykę wcześniej a wieczorem przychodziła Moyet i dogrywano wokal. Tak żeby nie przebywać razem. Moyet naprawdę porażała swoim charakterkiem.
Podobno już po pierwszym albumie zadecydowali wspólnie, że nagrają jeszcze jeden i się definitywnie ze sobą rozstają.

Kiedy latem 1983 roku płyta "You and me both" zadebiutowała duet już formalnie nie istniał. Szkoda wielka, bo płyta okazała się jeszcze większym sukcesem muzycznym i komercyjnym niż jej poprzedniczka. Krytycy zachwycali się zawartością muzyczną, która mocno wyszła do przodu; stała się jeszcze bardziej dojrzalsza, jeszcze bardziej poważna, wręcz dystyngowana pomimo nadal mocno elektronicznego brzmienia. To już była w swojej klasie najwyższa półka...







Ten utwór jest wyjątkowy pod paroma względami.
Po pierwsze jest jedynym utworem Yazoo, gdzie śpiewa Clark. Po drugie na Zachodzie przeszedł zupełnie bez echa. Zero zainteresowania. A u nas? Hicior jakich mało. Jeśli ktoś mówi Yazoo, myśli... "Happy people".


Półtora roku wystarczyło żeby oboje stali się mega gwiazdami na muzycznej scenie. Po rozstaniu Clark na krótko wraz z Radcliffe'em stworzyli następną formację - The Assembly.
Trwało to krótko i zaowocowało jednym kawałkiem: "Never never". I przeszło niezauważenie. Dopiero kolejna grupa - Erasure - powtórzył sukces poprzedniej. Przez moment Moyet była nawet o to zazdrosna.
Ona sama postawiła jednak na karierę solową. I od czasu do czasu nawet się przypomina wydając kolejną swoją płytę.

Po 25 latach od wydania swojego pierwszego singla postanowili się spotkać i razem pośpiewać przed żywą publicznością. Akurat był rok 2008 i dobry czas na różne reaktywacje z myślą o starszych nastolatkach. Wspólną trasę nazwali Reconnected a to co podczas niej nagrali wydali na płycie Reconnected Live z 2010 roku...
I tyle.