"Chciałbym być zapamiętany jako człowiek, który spędził cudowne życie, miał dobrych przyjaciół i wspaniałą rodzinę"

Francis Albert Sinatra, 1915-1998.
Lubicie? To może polubicie?

Urodził się w Hoboken w rodzinie włoskich emigrantów, gdzie muzyka była ostatnią rzeczą, o której ktoś by pomyślał. Ojciec imał się różnych zawodów, najdłużej był strażakiem. Matka prowadziła jakiś czas nielegalny gabinet aborcyjny.
Pewnego razu jako nastolatek usłyszał w radiu śpiewającego Bing'a Crosby'ego. I wtedy coś w nim drgnęło. To było to, co sam chciałby w życiu robić. Jego miłość do śpiewu była tak wielka, że nie pozwoliła mu na... skończenie absolutnie żadnej szkoły do której uczęszczał. Na nic innego już nie miał ani czasu,  ani sił.


Nie kształcił się także w tym kierunku. Był samoukiem. Nigdy nie nauczył się czytać nut. Ale miał ogromny talent.
Dostrzegła to także jego matka. Dzięki jej znajomościom dostał angaż w zespole 3 Flashes, przemianowanym wkrótce na The Hoboken Four. Po kątach szeptano, że to nie rodzicielka a mafia stała za tym wszystkim. Pomówienia o kontaktach z mafią ciągnęły się już za Sinatrą do końca jego życia.
W zespole nie było dobrej atmosfery. Frank wyrósł szybko na lokalną gwiazdę a jego powodzenie u kobiet :) tylko bardziej potęgowało ich wzajemne niesnaski. Odszedł i zaczął śpiewać w różnych lokalach jako śpiewający kelner. Ale dobrze na tym wychodził. Opatrzność czuwała. Powiedzmy, że Ona :)




Jak wtedy, gdy słuchacze oddali większość głosów na niego i mógł w ten sposób wygrać blisko pół roczny kontrakt na występy. Nie tylko na scenie ale i w radiu. Radio miało w tamtych czasach ogromną siłę przebicia. Komu udało się zaistnieć przed radiowym mikrofonem, ten mógł być już pewien swojej kariery...




Sinatra naprawdę znał paru "wpływowych" ludzi. Nigdy też specjalnie nie zaprzeczał wszelkim plotkom i pomówieniom. W końcu sam nic złego nie robił a dzięki temu "wyrobił" sobie opinię kogoś, komu lepiej nie wchodzić w drogę.
I ma się z górki.


W latach 40-tych, kiedy wymawiano Sinatra, myślano: mafia.

Amerykańska prasa pisała "Wstydź się, Frank". Nie podobało się im, że artysta takiego formatu "śpiewa chłopakom do kotleta".
Sinatra nic sobie absolutnie z tego nie robił. A raczej robił swoje dalej...


Cała dekada lat czterdziestych należała do niego. Podpisał bardzo dobry kontrakt z wytwórnią Columbia. Akurat trwał strajk muzyków a Sinatra jako wokalista nie będący zrzeszony w związku mógł funkcjonować nadal nie narażając się na szykany ze strony towarzyszy z branży. Częstotliwość jego występów zwiększyła się wtedy wielokrotnie. To wszystko przełożyło się na błyskawiczny i niezwykle silny rozwój jego kariery. Na tyle duży, że upomniało się o niego kino. 6 filmów tylko w drugiej połowie dekady. Niezły wynik...




Następna dekada to dla Sinatry lekki spadek popularności. Kolejne pokolenie młodych ludzi zwróciło się ku nowemu stylowi, który właśnie zaczął zyskiwać coraz większą popularność - rock'n'roll. Dla Sinatry i jego zagorzałych wielbicieli była to muzyka krzykliwa, wulgarna i nie do zaakceptowania. W dodatku styl życia, który się z nią wiązał był w ich odbiorze dokładnie taki sam. Wróżono mu rychły upadek...




Ale to właśnie w tej dekadzie wystąpił w filmie, który na nowo uczynił jego gwiazdę z powrotem najjaśniejszą. W 1953 roku zagrał drugoplanową rolę w "Stąd do wieczności". Film dostał 13 Oscarów, w tym jeden dla niego.
Po roli w filmie jego kariera artystyczna dopiero nabrała rozmachu. Kolejne filmy, występy sceniczne co rusz, własne audycje radiowe, gdzie nikt inny prócz niego nie miał wpływu na cokolwiek. Do tego współpraca z najlepszymi w branży muzykami i tekściarzami. To wtedy powstały najlepsze jego piosenki w całej muzycznej karierze...


Lata 50-te to czas piosenek kameralnych, skłaniających do zadumy, melancholijnych. To świetny okres dla Sinatry aktora. Nie tylko co rusz występował w filmach ale też zbierał od krytyków pochwały. Został okrzyknięty Królem Swingu...


Już wtedy stał się żywą legendą. Należał to grupy ludzi z kręgu sceny muzycznej i kina założonej przez Humphreya Bogarta. Nazwali się Rat Pack. Po jego śmierci przewodnictwo objął nieformalnie Sinatra. Składała się teraz głównie z muzyków z którymi wspólnie dawał koncerty w kasynach Las Vegas, głównie z z Deanem Martinem oraz Sammy Davisem Juniorem...