Wiadomo, że film przemawia do odbiorców głównie obrazem, ale też doskonale wiemy, że prawdziwa kariera tzw. dziewiątej muzy zaczęła się dopiero wtedy, gdy pojawił się w filmie dźwięk. Niektóre filmy (i mam tu na myśli też seriale) dobierają muzykę w sposób mistrzowski. Po tytule łatwo się domyślić, że chodzi mi o najnowszy serial Netflixa.


Ostatnio to nawet zastanawiałem się, po jaką cholerę jeszcze płacę ten abonament. Oferta tej sieci była ostatnio słaba. Ale serial "Wednesday" spowodował, że znów oglądam Netflixa bez nudy i poczucia żenady.


"Nothing else matters" pojawia się na zakończenie jednego z odcinków. Paradoksalnie uspokajając atmosferę. Wcześniej mieliśmy mistrzowską wersję "Paint it, black". Tak, ten kawałek pojawia się w odpowiednim miejscu i puszcza do nas oczko przypominając nam serial "Westworld".
A z kolei motywem kulminacyjnym jednego z odcinków jest "Zima" z "Czterech pór roku" Vivaldiego. Przepiękna scena...


Ale absolutnym sztosem jest taniec Wednesday na party, gdzie wykonuje swoją własną choreografię do zapomnianego utworu zapomnianej grupy. The Cramps i piosenka Goo Goo Muck.

A man can never have enough turntables.