Niby nic takiego... Nic odkrywczego. Ale jednak co rusz na nią zerkam.
Różni kompozytorzy, różni wykonawcy. Okładka projektu Eleny Lola Loli.

Kiedyś okładki miały znaczenie. Płyta jako całość również.
Biorąc w rękę płytę, przyglądaliśmy się okładce, szukaliśmy nie tylko informacji, ale przekazu wizualnego. Oglądaliśmy z przodu i z tyłu, i w środku, jeśli to była okładka gatefold. Oglądaliśmy koperty, jeśli i na nich coś było.
Słuchaliśmy całej płyty. Czasami był jakiś wybitny hit, coś nam się podobało bardziej. Słuchaliśmy częściej tej właśnie strony, ale rzadziej przeskakiwaliśmy. Zawsze istniała obawa, że płyta bardziej się zniszczy.

Potem pojawiły się CD, okładki stały się mniejsze, choć zdjęć można było zmieścić więcej, o ile producent wpadł na taki pomysł. Płyta jako całość przestała mieć pierwszoplanowe znaczenie. Można było bez końca puszczać numer (na przykład) trzeci w pętli. Albo z płyty wybrać do odtwarzania trzeci, piąty i siódmy. Resztę pominąć, bo nie zrobiły wrażenia. To zabierało szansę na zaistnienie niektórym utworom. Na winylu mogło się okazać, że po jakimś czasie doceniliśmy mniej efektowną piosenkę. Na CD po prostu jej nie słuchaliśmy.

Gdy pojawiły się pliki, stało się jeszcze gorzej. Pliki nie mają okładek. Nie można ich dotknąć. Nawet jeśli się coś wyświetla na ekranie smartfona, to przecież nikt się temu nie przygląda. Po co nam cała płyta? Kupujemy* utwór jeden, ten hit najlepszy z całej płyty. Reszta nas nie obchodzi.

Cóż, muzycy też o tym wiedzą. Cała para idzie w jeden hit. Niektórzy to już nawet nie nagrywają płyt jako takich...
Niżej jedna z symbolicznych dla mnie okładek. I jedna z płyt, które są całością.

--
* Kupujemy to umowne. Najczęściej kradniemy. ;)
A man can never have enough turntables.

Od zawsze. Nigdy nie słuchałem płyty jak tylko w całości. I w kolejności w jakiej utwory zostały na niej umieszczone. Nie potrafię inaczej. Jeśli z jakiegoś względu muszę odsłuch przerwać to potem zaczynam od tego dokładnie miejsca - musi zawsze być całość.

Zgodnie z dzisiejszą modą ;)

Editors ,,The weight of your love".

To czwarty krążek tego brytyjskiego zespołu. Jej zawartość bardzo przypomina mi brzmieniowo R.E.M.
Do muzyki idealnie dobrana wizytówka...


Impious (SWE) "Hellucinate" grają thrash-death, płyta pochodzi z 2004 r. i została niezwykle zilustrowana, taką oto okładką :)

Okładka naprawdę świetna. Amerykańska wytwórnia Westminster Records istniała do 1965 roku. Wydawała klasykę. W takiej serii okładkowej wydano cały cykl płyt poświęcony tej muzyce.

#37 08 Maj 2017, 22:09:46 Ostatnia edycja: 08 Maj 2017, 22:12:47 by WOY
Co to jest. Jak można tak oszczędzać. Fundować ludziom takiego mazioła, skandal.
Nie pamiętam ile to już razy, sięgnąłem w swoim życiu po nieznane sobie wydawnictwo, właśnie ze względu na interesującą okładkę.
Często z tego powodu, nie zetknął bym się z dobrą muzyką, filmem. Okładka ma zachęcać, ma do mnie mówić - hej ty, nie gap się, otwórz.
A to kojarzy mi się z tym, że ciężko się będzie po tym wysrać. Taki skręt kiszek. Ohyda.

To są te Alpy, albo dźwięki z tych alpejskich utworów w postaci wykresów.

Z tej samej serii następna okładka z koncertem fortepianowym - są więc fortepianowe klawisze. Muzyk gra więc są w ruchu. Prościej się nie da a jak wszystko opowiedziane -  genialne!
Dla mnie bomba!

No nie, moja rockowo-metalowa dusza nie ogarnia takich niuansów.

Pochodzą z Meksyku i grają jak sami mówią Death Metal/Grindcore, Drug smuggling, Mexican pride, Satanism, Sex, Gore, Racism, Politics.
Zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie tego typu okładki.