13 Kwiecień 2017, 22:46:39 Ostatnia edycja: 14 Kwiecień 2017, 08:58:14 by StaryM
"...Byłem wtedy nastolatkiem, miałem trzynaście lat. Z perspektywy Sieradza nie miałem nawet odwagi marzyć o koncercie Stonesów, a Warszawa była wtedy równie nieosiągalna co Ameryka..." - Marek Niedźwiecki.

"... Nasz kraj był wtedy absolutnie szary, a oni niczym chmara papug wściekle kolorowi..."
- Andrzej Turski

"...Wzięliśmy to za żart primaaprilisowy, gdy na słupie ogłoszeniowym zobaczyliśmy niezbyt efektowny plakat anonsujący, że Stonesi wystąpią w Polsce w Warszawie. Występ takich gwiazd rock'n'rolla w gomułkowskiej Polsce wydawał się wówczas tak nierealny..." - Wiesław Weiss.

"...Naprawdę poczułam wtedy, że jestem Europejką..." - Maria Szabłowska.

13 kwietnia 1967 roku mega zespół The Rolling Stones zagościł w Polsce na koncercie w Warszawie.
To był czas, kiedy młodzież wybierała pomiędzy Stonsami a Bitlami. I jedni z nich mieli właśnie pojawić się u nas! Nie było większych! I nie było niegrzeczniejszych.
Tak naprawdę mieli zagrać w Moskwie, lecz władze ZSRR uznawały ich za najbardziej zdemoralizowany element zgniłego Zachodu. Mowy nie ma. A jak zdrowa młodzież Kraju Rad ogłupieje od tego wszystkiego? Nie! Może wpierw niech w tej Polsce spróbują...

W Polsce też nie było łatwo. To były czasy Gomułki. Siermiężne do bólu. Na zachodni LP trzeba było wydać przy kupnie całą miesięczną pensję i to jeszcze pod warunkiem, że przywiozła go do kraju jakaś zaprzyjaźniona stewardessa lub marynarz. W kioskach jedynie rodzime pocztówki dźwiękowe.
U nas szaro, brudno, biednie... I do tego czarno-białego świata przylecieli kolorowi Stonsi. Na całe dwa dni! Dobrze, że wnuczki Gomółki wyprosiły tę wizytę. O strony czysto technicznej zawdzięczamy to już Andrzejowi Olechowskiemu i Wojciechowi Mannowi.

Na lotnisku Okęcie artystów przepuszczono dopiero wtedy, gdy skrupulatnie przetrzepano im wszystkie torby i walizki i nie wyciśnięto z tubek pasty do zębów w poszukiwaniu... narkotyków. Jak niegrzeczni, to niegrzeczni.

Zanim zaśpiewali na scenie w Sali Kongresowej wystąpił na rozgrzewkę zespół Czerwono-Czarni. Irytacja zebranych była ogromna; w końcu oni przyjechali tu dla "NICH", a nie tam...
Dobrze, że grali Czerwono-Czarni, bo klawiszowiec Stonsów spalił kabel od organów, a nie posiadając drugiego pożyczył go od Ryszarda Poznakowskiego (Szabłowska).

Sala Kongresowa była wówczas największa i najnowocześniejsza lecz już nie dysponowała ani warunkami, ani sprzętem, który zadowoliłby muzyków. Akustykę miała fatalną! Między innymi z tego to powodu menedżer zespołu skrócił oba koncerty. Drugim było zachowanie porządkowych.
Honorarium dla zespołu też było mizerne. Wręcz było jałmużną - wspomina po latach basista grupy Bill Wyman - ale też słyszeliśmy, że młodzież we Wschodnim Bloku zdobywa nasze płyty na czarnym rynku i słucha nas w radio; byliśmy skłonni rozbijać bariery pomiędzy Wschodem i Zachodem.

Koncert miał pierwotnie zapowiadać Lucjan Kydryński. Nie chciał, bo jak twierdził, nie ma zamiaru zapowiadać jakiś tam szarpidrutów. Występ The Rolling Stones zapowiadał więc ostatecznie Zbigniew Korpolewski. Zainteresowanej młodzieży było na sali bardzo mało. Bilety dostawali głównie partyjni aktywiści.
Z tego powodu władza obawiała się zamieszek całej rzeszy rozgoryczonych młodych ludzi stojących pod Pałacem Kultury. Budynek otaczało tylu milicjantów jakby to była wojna. Większość ogromnego tłumu stanowili chyba mundurowi. "Reagowali" na najmniejszy "przejaw" niesubordynacji. Wiele osób zapamiętało ten "koncert" do końca życia. Także na widowni był przykaz, że można tylko siedzieć i słuchać; nie wolno stawać, skakać, machać rękami itp. Milicja pałowała bez wytchnienia.

Zapytani po powrocie muzycy o wrażenia z kraju zza Żelaznej Kurtyny powiedzieli, że najbardziej zapamiętali tę wszechobecną szarość kraju i agresję milicji bijącą słuchających bez opamiętania i przez cały czas trwania ich koncertu... My na scenie byliśmy bezsilni, ale okropnie było przypatrywać się, jak represjonowane są spontaniczne ludzkie reakcje - wspomina Wyman - i tak za każdym razem, kiedy ludzie wstawali i oklaskiwali nas albo krzyczeli.

Już wtedy wydarzenie to urosło do rangi mitu, a po latach... Po latach policzono wszystkich tych, którzy twierdzą, że tam wtedy na sali byli. Wyszło ich kilkakrotnie więcej niż sala ta mogła pomieścić. :)




#1 13 Kwiecień 2017, 22:50:26 Ostatnia edycja: 13 Kwiecień 2017, 22:53:11 by Darion