1992, "Matters of the heart" Tracy Chapman.

Trzecia płyta tej piosenkarki.
Wydaje się uboższa pod względem warstwy muzycznej od poprzedniczek. Ale to dobrze. Wśród tych wszystkich "przeładowanych" dźwiękami albumów ta jest jak wyspa na oceanie. Tyle płynęliśmy, jest w końcu gdzie odpocząć. A zaśpiewane pełnym ciepła i emocji głosem piosenki szybko pozwolą nam zregenerować siły. Jak dobrze, że to nie kolejna Whitney czy Mariah...

Kate Bush i jej "Lionheart" z 1978 roku.

Uwielbiam jej twórczość. Uwielbiam jej głos. Wyborny album. Pełen świetnie zaaranżowanych, bardzo melodyjnych piosenek zaśpiewanych niesamowicie emocjonalnie i z wyrafinowaną zmysłowością. A przecież wokalistka dopiero co skończyła dwadzieścia lat. To jedna z tych niewielu artystek, której utwory po latach, po dziesięcioleciach nawet, brzmią równie doskonale co w chwili powstania. Ładnie nagrana płytka. Nie razi ostrością, nie męczy uszu przy dłuższym i głośniejszym słuchaniu... Doskonała.


Annie Lennox i jej debiutancki album "Diva" z 1992 roku.

O dziwo słuchając tego albumu tylko w jednym utworze jakby wybrzmiewa echo, i to jeszcze w dalekim tle, dawnego Eurythmics.  Oczywiście to ani zaleta, ani wada. Po prostu świadczy tylko o potencjale wokalistki dawnej formacji, która wcale nie musi w swojej solowej karierze odcinać kuponów od dawnej sławy. Świadczy w dodatku dobrze, gdyż wszystkie skomponowane i zawarte na tym krążku utwory są bardzo wysokiej próby. Zaśpiewane wspaniałym nastrojowym głosem ballady czy też te bardziej energiczne kawałki są jakby jeszcze bardziej dojrzałe i emocjonalne w odbiorze niż to, co znaliśmy do tej pory.
A takie troszkę sentymentalne "Little bird"... wprost przecudowne.

Z ostatniej wyprawy przywiozłem sobie cztery (strasznie patrzyli mi na ręce  :)  ) płyty.
2x Tracy Chapman + 2x Mike Oldfield.

"Ommadawn" z 1975. A raczej jej teraźniejsze wznowienie. O tyle ciekawe, że jej remasteringiem zajął się sam Oldfield.  Pierwotnie trwała niecałe 40 minut i zawierała dwa utwory. Moja jest wzbogacona o single "z epoki" i kręci się ponad minut 50.
Chociaż na płycie słychać wiele dźwięków i głosów, to Oldfield w przeważającej większości wykonuje je samemu; w niewielkiej naprawdę ilości wspomaga się bratem, siostrą czy jeszcze kimś innym...
Artysta pragnął, by płyta ta była dla słuchacza na tyle tajemnicza, by każdy samemu dopowiedział sobie o czym opowiadają poszczególne utwory, samemu do muzyki domalował obrazy. Stąd ten tajemniczy tytuł, który... nic nie oznacza.  :)

Bonusowy kawałek...

   

Czas na diabła w muzyce ;)

Accardo Diabolus In Musica track I & II

Nie znam się, to się wypowiem.

ULVER - The Assassination of Julius Caesar

Nie znam się, to się wypowiem.

Mnie dzisiaj wieczorową porą, dopadły wspominki młodości i zapuszczam Omegę.
Płyty mają po 40 lat z okładem i aż dziw bierze, że te tłoczenia Pepity przetrwały w tak dobrym stanie :)

A teraz grupa Toto i album z 1986 roku "Fahrenheit".

Wspaniale oddany klimat tamtych lat. Jakże cudownie się tego słucha. Czysto nagrane. Przejrzyście. Żaden dźwięk nie maskuje drugiego. Idealne granie. Tyle pod względem technicznym. A zawartość muzyczna? To zestaw doskonale skomponowanych i pięknie zaśpiewanych utworów. I chociaż głos już inny (nowy wokalista), to jednak zespół nic a nic na tym nie stracił. Jakby tylko wprowadzono na scenę kolejny instrument. Słychać rocka, i trochę elektroniki, i nawet jazzu...

Ulver - Nemoralia

Nie znam się, to się wypowiem.