Kosikk - Persia

Nie znam się, to się wypowiem.

Yello - Till Tomorrow

Nie znam się, to się wypowiem.

Kurde opętali mnie ci Australijczycy  :)

Paul McCartney i album z 1989 roku- "Flowers in the dirt".

Całkiem przyzwoity zestawik piosenek tego wielkiego artysty. Bardzo melodyjne, łatwe w odbiorze ale bardzo dojrzałe kompozycje. Świetne także pod względem instrumentalnym. Czysto, przyjemnie... nic nie męczy, nie przeraża (ilością, natarczywością). Co ciekawe muzyk nie do końca był zadowolony z nagranych utworów; trochę trwało zanim płyta ujrzała w końcu światło dzienne.
Jedna z tych płyt, po wysłuchaniu której w głowie co rusz słychać któryś z utworów. Bez naszej woli. Można zwariować bardzo :)
Tę płytę docenią także te osoby, dla których liczy się też "konkretny wymiar dźwięków" (jak mawiał pewien zaprzyjaźniony audiofil). Jest dobrze i na tym polu, zapewniam.



"Off the ground" z 1993 roku.

Pomimo upływu czterech lat jest to właściwie kontynuacja poprzedniej (powyższej) płyty, pomiędzy nimi muzyk wydał wprawdzie kilka płyt ale będących zapisem z jego koncertów.
Płyta bardzo "ciekawa", bo nagrywana jak pierwsza płyta The Beatles. Muzycy weszli do studia i zagrali od początku do końca wszystkie utwory znajdujące się na tym krążku. Za jednym razem, z obecnością wszystkich muzyków, i bez poprawek.
W efekcie powstała rzeczywiście płyta bardzo "zgrana". Bardzo też podobna w charakterze do poprzedniej. I tak samo składająca się w głównej mierze z zestawu melodyjnych piosenek; jest moc i jest klimat, jest wszystko to, co sprawia żeby mieć tę płytę stale pod ręką.



Saagara - 2

Nie znam się, to się wypowiem.

Tracy Chapman i jej pierwsza płyta z 1988 roku - "Tracy Chapman".

Co za czystość w brzmieniu. I głębia. To wyczuwa się już po pierwszych dźwiękach. Jak kiedyś perfekcyjnie nagrywano płyty! Co za stereofonia!
Teraz ustawia się po kilka głośników dookoła i... figa. Zero efektu.
Jakby to powiedział Kazimierz Kutz - plaskatość.

I pomyśleć, że wcale nie myślała o karierze piosenkarki. Śpiewała dla siebie, bo tak lubiła. Ale ktoś ją w końcu "podsłuchał" i dalej już...
Jest perfekcjonistką. Osiągnęła ogromny sukces w branży. Śpiewa na poważnie, śpiewa wspaniale...



Czasem coś się człowiekowi trafi, jak ślepej kurze ziarno. ;)
Tak się wybrałem na spacerek i patrze sklep ze starociami, a w środku trochę winyli. Kupiłem Czajkowskiego dwupóytowy album z symfoniami - 4,5 i 6 zwaną "Patetyczną". Płyta z 1974 Deutsche Grammophone (nagranie z 1961), wykonanie Leningradzkich  Filharmoników pd. Jewgienija Mrawińskiego. Płyty po umyciu mają jakość lepszą, niż się spodziewałem. Prawie doskonałą.
A drugi album to znane uwertury operowe w wykonaniu Czeskiej Orkiestry Filharmonicznej, w tym brawurowe wręcz wykonanie uwertury z opery Rossiniego Wilhelm Tell, Lohengrina Wagnera, a prócz tego Magiczny Flet Mozarta, Sprzedana narzeczona Smetany, Verdiego Potęga losu. Płyta z lat 60, po umyciu jak nówka...
I tak sobie słucham...
A man can never have enough turntables.

E.L.O. z 1986 roku, "Balance of power".

Płyta brzmi tak, jakby zawierała te utwory, które z przyczyn natury technicznej nie znalazły miejsca na krążku "Time".
Można powiedzieć - wspaniały powrót do tradycji (poprzedniczka, czyli "Secret Messages" była zdecydowanie inna przy tej).
Tylko, że mamy już rok 1986 i świat także ten muzyczny poszedł do przodu. Komu jednak zawsze mało wczesnej ELO to ma doskonałe, klasyczne, takie jakie zna- granie tej grupy. Znowu rytmiczna (tym razem jednak przyjemna w brzmieniu) perkusja plus masa "syntetycznych" dźwięków i oczywiście mnogość różnorakich melodii - także w obrębie jednego utworu. Dużo zawartej w piosenkach nostalgii daje nam wyraźnie do zrozumienia, że Czas już minął.
I więcej płyt nie będzie...