Obydwa ostatnie wasze wybory mi się podobają. Tanitę Tikaram znałem oczywiście od dawna.
Z kolei muzyka zaproponowana wcześniej przez Bertranda też jest bardzo ciekawa. Choć zastanawiam się trochę, takie rytmy kiedyś nazywano reggae, czyżby zmiana instrumentarium spowodowała, ze to coś innego? Czy może są jeszcze jakieś wyróżniki? Sorry za tak oczywiste pytania, ale ja stary jestem i skończyłem na Marleyu ;)
A man can never have enough turntables.

@StaryM

Reggae dub w tym przypadku ;) Osobą Billa Laswella polecam zainteresować się jak najszybciej, mnóstwo rożnych projektów i w zasadzie wszystkie są co najmniej fajne :) Np.:

Toshinori Kondo, Eraldo Bernocchi, Bill Laswell - Called / Cried / Cornered (Charged)

Nie znam się, to się wypowiem.

Ulver spotkał na swojej drodze Depeche Mode i nagrał coś takiego, niestety oryginalności w tym zero, choć słucha się tego kawałka w miarę bezboleśnie.

Nie znam się, to się wypowiem.

#863 16 Marzec 2017, 06:53:09 Ostatnia edycja: 16 Marzec 2017, 06:58:49 by Darion
Tanita Tikaram podbiła wszystkim swoją pierwszą płytą i jej oryginalną zawartością. I do tej pory znana jest (jak ją jeszcze ktoś pamięta) tylko z niej. Została wykonawczynią jednego przeboju (?) chociaż płyt wydała sporo; zwłaszcza w pierwszym okresie wychodziły one regularnie. Kolejne single dostawały się już tylko na dalsze miejsca list przebojów. Jest czynna muzycznie do teraz. Ostatnia płyta pochodzi z ubiegłego roku.

A teraz Shakespears Sister i płyta "Hormonally yours" z 1992 roku.

Muzycznie wspaniale, gdyż swoje dołożył tutaj Dave Clark. Tak, to ten od Eurythmics. Zawartość krążka określona jako popowa, ale momentami z dużym zabarwieniem późnego punku. I to jest tutaj wspaniałe. Słucha się tych piosenek naprawdę ekstra. Nie dziwi więc, że album ten akurat w Wielkiej Brytanii odniósł ogromny sukces. Pytę warto sobie poszukać i mieć u siebie pod ręką; do tego czysto nagrana. Polecam.


A ja dziś zacząłem dzień od klasyki. Concierto de Aranjuez w wykonaniu Royal Philharmonic Orchestra. Na Youtube jest nieco inne wykonanie, ale jakoś chciałem to  zilustrować.



PS. Tak na marginesie, to mam nadzieję w najbliższych daniach posłuchać trochę muzyki gitarowej, tej hiszpańskiej na żywo. Albowiem opuszczam na jakiś czas Wolskę dobrej zmiany. Napiję się tu i ówdzie dobrego wina, choć i piwem nie pogardzę, bo zamierzam wziąć udział w Barcelona Beer Festival. Posłucham muzyki, pokręcę się trochę na najpiękniejszych - jak mówią - plażach Costa Brava. Zobaczę jak żyje kraj, który nie postawił sobie za cel walki z całą Europą...
A man can never have enough turntables.

Tylko na tych plażach uważaj bo nieraz lądują tam różni tacy z czarnego lądu ;)
Nie znam się, to się wypowiem.

Air - Moon Safari

Nie znam się, to się wypowiem.

Bardzo dobra płyta-  C.C.Catch i jej ostatni album z 1989 roku, "Hear what i say".

Kiedy piosenkarce znudziły się już te wszystkie hity jednokopytne ze stajni Dietera Bohlena postanowiła się odrodzić i wydać coś zupełnie innego, coś swojego. Tak powstała ta płyta. Jakże świeża i przede wszystkim inna od tych wszystkich poprzednich. Zawartość krążka jest bardziej dojrzała i ambitniejsza w treści. Bardziej nawet w stylu house'a czy funky niż pop. Piosenki świetnie zaśpiewane, całość czysto nagrana. I chociaż to nadal przyjemne w słuchaniu kawałki, to od tych wcześniejszych dzielą je całe lata świetlne.
I dlatego to była jej ostatnia płyta w dorobku. Ludzie najbardziej lubią te piosenki, które już znają... :)


O.M.D., "Sugar tax", 1991.

Kolejna próba rozciągnięcia pierwszej połowy lat 80-tych, kiedy to grupa odnosiła największe sukcesy, na ile się tylko da. To chyba też jedyna taka grupa ze sporą ilością wydanych płyt studyjnych, której (oczywiście za wyjątkiem jej oddanych fanów) utwory dla zwykłego słuchacza są nie do odgadnięcia jeśli chodzi o ich okres powstawania :)
Jakby na to nie spojrzeć (a raczej posłuchać) album jest bardzo jednolity w zawartości. Dużo elektronicznego brzmienia, charakterystyczny głos, styl mocno idący w kierunku modnego dekadę wcześniej noworomantyzmu. Można pokusić się o stwierdzenie: stare dobre OMD ciąg dalszy. Ale moim zdaniem album już bardziej dla zdeklarowanego wielbiciela zespołu.
Przy dłuższym i głośniejszym słuchaniu troszkę męczy.