A co...
(Mam tę płytę i powiem, że technicznie nagrana perfekcyjnie - możecie nią z powodzeniem testować możliwości waszego sprzętu, zwłaszcza kolumn)

Uwielbiam:

Sting "The soul cages".
Album z 1991 roku.
Kiedy go w tamtym okresie nabyłem w ogóle mi się nie spodobał. Poszedł od razu po pierwszym przesłuchaniu w odstawkę na bardzo dłuuugo. Obecnie sięgam po niego od czasu do czasu. Zwłaszcza teraz. Bo fajnie się go słucha wieczorami. Taki klimatyczny, mocno... Dojrzałem.

#732 04 Grudzień 2016, 17:46:20 Ostatnia edycja: 04 Grudzień 2016, 17:51:10 by Darion
Sami oceńcie:


Wlasnie teraz PhilllCollins i Whitney Houston.
I jezeli jeszcze raz w radio usłyszę to co teraz sie gra to wylaczam uszy.

Traveling Wilburys.
Mało kto wie, że nazwę dla zespołu jak i pomysł ukonstytuowania jego samego wymyślił syn Elżbiety II i księcia Filipa - książę Karol.
Krótko trwali, za krótko. Ale będzie się o nich pamiętać.
Ja na pewno.


Człowiek, który wiódł nijakie życie postanowił to zmienić. Postanowił zaistnieć, chciał żeby o nim mówiono... Bo dokonał czegoś wielkiego.
A skoro nie potrafił nic twórczego - postanowił odwrotnie. Zniszczyć.

8 grudnia 1980 roku zamordował Johna Lennona...

Celowo nie wymieniam nazwiska tego człowieka (i szkoda, że tak się nie stało od samego początku). Nie powinno ono zapisać się w historii w ogóle. Cisza. Plan się nie powiódł. Nie warto naśladować... I ta dożywotnia świadomość w celi - w żadnej gazecie, nic, wcale... Porażka.

Dzisiaj nie wypada inaczej:



A to do pary...
Chris Rea i "New light through old windows" z 1988 roku.

Często zarzuca się temu twórcy ciągłą powtarzalność i powielanie jednego schematu. Ten krążek jeszcze to zjawisko jakby potęguje. Bo wprawdzie zalicza się on do kolejnego albumu studyjnego, to tylko dwa utwory są na nim całkiem nowe. Reszta to kawałki znane z poprzednich płyt lecz nagrane na nowo (co sugeruje nam już sam tytuł tego krążka). Delikatne zmiany w wybrzmieniu nie wszystkim przypadły do gustu, jednak moim zdaniem są tylko subtelne. Styl i charakter pozostaje nadal ten sam.
Osobiście lubię sięgać po nagrania tego artysty. Jego głos i w większości spokojnie śpiewane ballady niesamowicie pomagają się wyciszyć i zrelaksować. Wielka klasa i smak z jakim śpiewa swoje utwory powodują, że myślimy o nim bardziej jako o poecie niż muzyku. Muzyka stanowi jakby tylko tło do słów, które i tak w zupełności wystarczyłyby same.

Leci cały poranek u mnie

Trentemøller - Complicated

Nie znam się, to się wypowiem.

Sie porobiło...

"Faith", George Michael, 1987 rok. (wydanie oryginalne z tamtego okresu)

   Niektórzy twierdzą, że George Michael zaczął dobrze śpiewać dopiero od następnej płyty wydanej trzy lata później. Nieprawda. Dobrze śpiewał od samego początku. A czy jego muzyka komuś odpowiada lub nie, to już inna para kaloszy. Zaś na wspomnianej płycie śpiewa genialnie. Technicznie wokal doskonały.
Co do poszczególnych kawałków... totalne zerwanie z wizerunkiem Wham. Utwory są już bardziej wyważone i wyrafinowane muzycznie. Wokal wytrawny i doskonały, wirtuozerski, ukazujący imponujące walory głosowe piosenkarza.
Dlaczego na samym początku zaznaczyłem, że to płyta "z epoki"?
Bo wtedy się starano. Dźwiękowo, od strony technicznej, absolutny szczyt w nagrywaniu płyt. Może śmiało stanowić wzorzec dla ukazywania walorów brzmieniowych naszych zestawów muzycznych. Jedna z niewielu płyt w mojej kolekcji, która ma u mnie status płyty testowej.
I jeszcze druga sprawa.
Biorąc pudełko z płytą do ręki można doskonale zauważyć jak przez te ostatnie 25 lat posunęliśmy się... do tyłu.
Chociaż opakowania są zunifikowane, to te starsze trzymając w ręku wyraźnie odczuwamy ich większy ciężar. Tworzywo w odczuciu jest jakby "miększe" w dotyku od tych współczesnych. Wszystkie części składowe idealnie dopasowane. Zero niedociągnięć, nadlewków, szpar czy nieobrobionych krawędzi. Element mocujący płytę w podstawie opakowania wykonany z iście zegarmistrzowską precyzją. Wkładanie i wyjmowanie krążka odbywa się jak po dobrze naoliwionej prowadnicy. Sama płyta to samo. Doskonale pokryta lakierem ochronnym łącznie z boczną krawędzią. Zero zastygniętych fal lakieru po bokach lub miejscowego jego braku. Krawędź płyty jak i otwór środkowy jakby dodatkowo "wypolerowane". Nic nie robi wrażenia "surowości" materiału.


Od czasu do czasu wracam sobie do Phila Collinsa. I jego płyty z 1989 roku "But seriously".
Spokojne i piękne (a tak!) śpiewanie jednym z najwspanialszych głosów w branży. Rocznik wydania krążka, a posiadam oryginał z epoki:) - gwarantuje też jej wysoki poziom pod względem technicznym.
Słuchając tej muzyczki człowiek sobie myśli: kiedyś wszystko było lepsze :)