Od czasu do czasu, tu i ówdzie, szczególnie na Facebooku widuję pytania, rozważania i dyskusje na temat tanich gramofonów. Doszedłem do wniosku, że mamy do czynienia ze zjawiskiem "gramofonu dla hipstera". Ta nazwa to oczywiście tylko pewien skrót semantyczny. Nie każdy bowiem kupujący tani gramofon, jest hipsterem, ale czyni to na fali takiej hipsterskiej mody, która pojawiła się na zachodzie najpierw, a potem u nas. Widać to w rozmaitych "lifestylowych" programach telewizyjnych czy na zdjęciach w czasopismach.

Rezultatem są zakupy za sumy od 300 do 500 złotych, czegoś, co ma jakoś porównywalną do sprzętu jaki umieściłem na zdjęciach. Gramofon najprostszy z możliwych, z wbudowanymi w nóżki miniaturowymi głośniczkami i prostym wzmacniaczem. Część tych pragnień zapewne bierze się z odnalezionego w rodzinnej piwnicy "Bambino" i starych płyt. I konstatacji, że to już do grania się nie nada. Częśc tych ludzi jednak kupuje płyty i niszczy je potem na takich gramofonopodobnych sprzętach. Aż przykro się robi.

W zasadzie ten watek to chyba powinien mieć tytuł: jakiego gramofonu nigdy nie kupować. Ale to wołanie na puszczy.
A man can never have enough turntables.