Wszyscy wiedzą o Depeche Mode, a jest jeszcze taki jeden zespół, który wywarł ogromny wpływ na gatunek muzyczny zwany synth-popem.
Powstał w Niemczech w niewielkim miasteczku blisko Stuttgartu. Założyło go trzech szkolnych kumpli, zasłuchanych w elektronicznym brzmieniu właśnie DM czy grupie Kraftwerk. Nazwali się na krótko Licensed Technology, by już w 1984 przemianować na Camouflage... Heiko Maile, Marcus Meyn i Oliver Kreyssig.

Rozpoczynali od występów w lokalnych klubach a swoje próby przeprowadzali w piwnicy domu Heiko, gdzie dokonywali też pierwszych nagrań swoich kompozycji. Swoje "studio" nazwali szumnie Boy's factory.

W 1986 wygrali konkurs muzycznych talentów zorganizowany przez przez tutejszą telewizję. To pozwoliło zaistnieć im w lokalnych stacjach radiowych na  tamtejszych listach przebojów.
Usłyszano o nich w (nadal) lokalnej wytwórni płytowej i zaproszono do pierwszych profesjonalnych nagrań. Tam nagrali singiel, swój wielki przebój - "The great commandment". Dzięki temu mogli się już odpowiednio promować. Udało się.

Ich utwór był już odnotowywany na najważniejszych listach przebojów największych rozgłośni radiowych w kraju. Z czasem stał się klasykiem i wręcz sztandarowym przedstawicielem swego gatunku. Im samym znowu pozwolił na podpisanie kontraktu już z o wiele poważniejszą wytwórnią - Metronom Musik. Nagrali i wydali tam swoją pierwszą płytę- "Voices & Images". Płyta ta dzięki wytwórni Atlantic trafiła za ocean, a tam zespół uzyskał status równy z ich idolami, zespołem Depeche Mode...

Zachęcam do zapoznania się z twórczością zespołu Camouflage.








Darion, znam i bardzo lubię. W okresie mody New Romantic katowałem ich płytę "Voices & Images" można powiedzieć, codziennie.
Ale cóż więcej ci panowie zrobili oprócz niej ?
One Hit Wonder:(

#2 25 Kwiecień 2018, 20:58:30 Ostatnia edycja: 25 Kwiecień 2018, 21:32:14 by Darion
Tak zostali zapamiętani. Przy tym hicie ich kolejne utwory były już odbierane jako te słabsze. Ale nie do końca to sprawiedliwe. Jest jeszcze Love is shield czy też Stranger's thoughts. Także wielkie hity. Ale z końcem lat 80-tych muzyka jaka królowała na listach przebojów była już zgoła inna. Natomiast Camouflage cały czas pozostali tymi samymi chłopcami co dziesięć lat wcześniej. Można powiedzieć, wierni do końca :)

Wspomniane Love is shield... Może i o dziesięć lat za późno.


U mnie właśnie kręci się ich druga w kolejności płyta - "Methods of silence" z 1989 roku. To właśnie z niej pochodzi powyższy utwór.

Dopiero po wydaniu tego krążka i jego bardzo dobrym odbiorze zdecydowali się ruszyć w swoją pierwszą trasę koncertową. Obok wcześniej wymienionego najczęściej granym kawałkiem był jeszcze "One fine day".
Ta płyta jest trochę inna iż poprzednia. Poprzednia sprawiła, ze zaczęto ich nazywać drugim DM, a oni bardzo pragnęli być sobą. Stąd płyta ta wybrzmiewa już w większości deczko inaczej. Oczywiście podwaliny gatunku jak najbardziej zostały tutaj zachowane. Płyta z ładną zawartością aczkolwiek trochę niespójną. I dobrze . Dzięki temu w połowie nie zadaje się pytania: czy tu już nie leciało?
Płyta trzyma poziom i informuje nas, że stare dobre elektroniczne brzmienie ma się nadal dobrze. Zespół wierny sobie tą płytą i następnymi uratował stary dobry synth-pop przed całkowitym odejściem w niebyt. Ustawili pomost pomiędzy klasyką gatunku sprzed dekady a kolejnym jego odrodzeniem w latach 90/00...



Oczywiście polecam całą płytę i zachęcam do zapoznania się z tym zespołem. A dla zachęty jeszcze utwór numer sześć...



#5 26 Kwiecień 2018, 20:59:37 Ostatnia edycja: 26 Kwiecień 2018, 21:03:31 by Darion
Mam u siebie kolejną ich płytę w dorobku - "Meanwhile" z 1991 roku.

To już naprawdę czasy, kiedy na brzmienie synth-popu spoglądano z politowaniem. W 1989 roku grupę opuścił jeden z założycieli - Kreyssig. Zespół, a w zasadzie już duet,  postanowił więc lekko "złagodzić" swoje granie. Na kolejnej płycie słyszymy więc już prawdziwą perkusję czy inne "normalne" instrumenty.
Zgodnie z zasadą - co byś nie zrobił, zrobisz źle - album sprzedawał się źle, najwięksi fani słali gromy... Właśnie za brak tego stuprocentowego syntezatorowego brzmienia. :)  Największe zarzuty padały pod adresem żywej perkusji.
Płyta zła nie jest, ale jej zawartość to klasyczny pop w stylu wariacje na temat. Nie jest to więc to, czego po tej formacji oczekiwaliśmy. Natomiast po latach słucha się tego naprawdę wyśmienicie. Bo to granie jednak na poziomie. Jednym z producentów tej płyty był Colin Thurston (autor sukcesów Duran Duran)...




#6 27 Kwiecień 2018, 21:11:49 Ostatnia edycja: 27 Kwiecień 2018, 21:26:38 by Darion
Też się znalazł w moim zbiorze. To słucham. Czwartego albumu z 1993 roku "Bodega Bohemian".

Skoro wcześniejsza płyta nie spodobała się miłośnikom elektronicznego brzmienia, to kolejna znowu stanowi zwrot o 180 stopni. Przeróżnych elektronicznych dźwięków mamy więc tu od groma.
Duet (nadal) nie miał wiary więc płyta ta ukazała się tylko na rynku niemieckim. Lecz i u siebie nie wzbudziła większych emocji u odbiorców. Pomimo głosów, że zawiera materiał lepszy niż wydana w tym samym roku płyta DM... Fani zespołu uważają ją nawet za najlepszą w całym dorobku grupy.
Co z tego skoro świat w tym czasie zachwyca się czymś innym. I tak pozostała ona jako najbardziej niedoceniona płyta z gatunku synth-pop. Im więcej lat upłynęło od tego czasu, tym bardziej widać, że to prawda.




Jest naprawdę ciekawą płytą.
Jeszcze się kręci...




A tak, posiadam też i kolejną - 1995, "Spice crackers".

Hmm. To już całkowita odmiana. Akurat w Europie, a w Niemczech szczególnie - królowało techno i muzyka określana jako house music. I zespół odbił w tę stronę. To mocno zabolało ich fanów, także fanów DM, którzy w tym czasie nie mogli liczyć na coś nowego ze strony swojego zespołu i zwracali się w stronę Camouflage.
Album przygotowany starannie. Dobrze przemyślane i dobrane kompozycję złożyły się na niezwykle spójny obraz jako całości. Artystycznie wysoko jeśli ktoś gustuje w takim gatunku. Ja nie. Chociaż pierwszy kawałek zapowiadał coś innego. I wielu też nie. Tak wielu, że płyta odniosła spektakularną klapę a zespół załamany wynikami sprzedażowymi postanowił się rozwiązać.
Zauważyłem, że płyty tego pokroju o wiele lepiej odbiera się po dłuższym czasie od ich wydania. Nie wiem, czy trzeba do nich dojrzeć, czy teraz jest jeszcze gorzej :)


Przerwa trwała aż osiem lat. W międzyczasie jak to w takich wypadkach bywa grupa wypuściła dwa krążki z cyklu the best. W 2003 roku zespół postanowił się reaktywować.

Ale postanowił także zwrócić się do nieobecnego na trzech ostatnich albumach Kreyssiga. Wrócili też do swych korzeni muzycznych. Wydany wcześniej jako singiel utwór "Me and you" potwierdził słuszność ich założeń. Powędrował wysoko na listach przebojów.

Nad albumem pracowało też sporo ludzi odpowiedzialnych za sukcesy takich formacji jak Smashing Pumpkins, U2 czy (a jednak znowu :)  ) Depeche Mode. Wszystko przygotowano w Londynie a płytę w ostatecznym kształcie zgrano w studiu już w Hamburgu.

Wszyscy tworzący ten album byli zadowoleni z wyników pracy. Płyta okazała się najbardziej dojrzałą ze wszystkich.
,,Wciąż wiemy jak pisać piosenki" - mówił Heiko Maile. Powracający do składu zespołu Oliver Kreyssig dodaje -  "Może się komu i wydawać, że nasza nowa płyta zbyt przypomina nasze dokonania z lat osiemdziesiątych. Ale nie martwię się tym specjalnie, bo to tylko dowodzi, że posiadamy swoją własną historię, do której możemy się odwoływać". Jest on także w większości odpowiedzialny za teksty utworów z tej płyty. Pytany o sukces płyty Marcus Meyn krótko odpowiada - "Największa nasza siła tkwi w prostych i chwytliwych melodiach, które stopniowo wciągają słuchającego."

Trzeba przyznać, że płyta jest na wysokim poziomie. Dopieszczone poszczególne kompozycje w nowoczesnych aranżacjach jak przystało na ówczesne czasy ale z silnym odniesieniem do muzycznego klimatu lat 80-tych. Duża dawka romantyzmu i tego wszystkiego znanego a utraconego przez zespół Depeche Mode, który w tym czasie odbił w jakieś pseudo akustyczne brzmienia rockowych balladach. Zespół się pogubił, fani się pogubili. A Camouflage pozostał sobą. I za to im chwała.
Płyta taka trochę wspominkowa; lekko nawet taneczna - w sam raz żeby się zrelaksować i przypomnieć klimaty sprzed (wtedy) dwudziestu lat - też jestem w jej posiadaniu i właśnie sobie słucham...