Przyznam się szczerze, że do tej pory traktowałem po macoszemu wytwory firmy Bang & Olufsen, jako dizajnerskie cudeńka niekoniecznie współgrające wyglądem z wartością techniczną.  Dziś zajrzałem do kolegi, który para się renowacją starych sprzętów i zobaczyłem rozebrany Beogram 4002. Niniejszym włażę pod stół i odszczekuję to, co kiedyś twierdziłem.

Beogram 4002 jest ciężki.  Jeśli przypomina wam Mister Hita, to tylko pozory. Waży przynajmniej 10 kg. Talerz jest w formie sandwicha z dwóch nakładanych na siebie części. Dolna ciężka, nie wiem z czego, górna aluminiowa z zamocowanymi na stałe gumowymi podkładkami pod płytę.

Całość podwieszona na ciężkim chassis z jakiegoś stopu. Tłumienie drgań doskonałe. To nie polski G-603. Do tego skomplikowany i w tamtej epoce całkowicie analogowy system sterujący. Czujnik optyczny podąża równolegle z igłą i wykrywa pauzy między utworami oraz koniec i początek płyty. Mechanizm przesuwu ramienia tangencjalnego jest idealnie wręcz precyzyjny. Nie twierdzę, że taki gramofon to jakiś niesamowity Hi-End, ale w porównaniu do wielu współczesnych produkcji to chapeau bas panowie.

Niżej tak na gorąco zrobiłem kilka fotek, w tym trochę nagich. ;)














A man can never have enough turntables.